26 listopada wejdzie w życie nowelizacja ustawy o służbie cywilnej. Wprowadza ona przede wszystkim preferencje dla niepełnosprawnych kandydatów do pracy w urzędzie. Czy dyrektorzy generalni będą wskazywać w ogłoszeniu, kto może ubiegać się o pracę w urzędzie?
Nie. Do tego będzie służył opis warunków pracy i sam niepełnosprawny, zapoznając się z nim, będzie musiał zdecydować, czy jest na siłach, aby startować w konkursie.
Jak więc będą wyglądały nowe zasady wyłaniania kandydatów?
Obecnie komisja konkursowa wskazuje nie więcej niż pięciu najlepszych kandydatów ustawionych według poziomu wymagań określonych w ogłoszeniu. Po zmianach wyłoni do pięciu najlepszych kandydatów bez wskazywania, który z nich jest najlepszy. Jeśli wśród nich znajdzie się niepełnosprawny, to właśnie jemu przysługuje pierwszeństwo w zatrudnieniu. W przypadku wyższych stanowisk wyłanianych będzie dwóch kandydatów. Jeśli wśród nich będzie osoba niepełnosprawna, to ona dostanie pracę.
Reklama
Czy nie obawia się pan nadużyć przy naborze, w którym nie wskazuje się najlepszego kandydata?
Reklama
Oczywiście. Dlatego będę kładł szczególny nacisk na szkolenia dla członków korpusu służby cywilnej zajmujących się naborami. Opis najlepszych kandydatów musi być tak skonstruowany, aby dyrektor generalny mógł wybrać właściwego pracownika.
Czy preferencje dla niepełnosprawnych sprawią, że będzie ich więcej w urzędach?
To zależy od nich samych. W 2010 roku sam namawiałem dyrektorów, aby przy ogłoszeniach o wakatach zamieszczali informacje, że mogą się o nie ubiegać także niepełnosprawni. Takich ogłoszeń było 2,5 tys. na ponad 8 tys. wszystkich. W rezultacie pod względem formalnym zakwalifikowało się aż 685 niepełnosprawnych. Niestety ostatecznie tylko około 10 proc. z nich zostało zatrudnionych.
To niewiele. Może sami dyrektorzy generalni nie chcą takich pracowników?
Kancelaria premiera skontroluje to pod koniec roku. Pracodawcy, u których wskaźnik zatrudnienia osób niepełnosprawnych w stosunku do ogółu zatrudnionych jest niższy niż 6 proc., obowiązani są do dokonywania comiesięcznych wpłat do Państwowego Funduszu Osób Niepełnosprawnych. Same tylko ministerstwa, urzędy centralne i urzędy wojewódzkie łącznie na ten cel wydają ponad 20 mln zł rocznie. Za te pieniądze można by stworzyć kilkaset etatów dla niepełnosprawnych.
Kolejną bolączką dyrektorów generalnych jest nowelizacja ustawy o języku migowym. Urzędnicy muszą się nauczyć porozumiewania z osobami niesłyszącymi. Czy tu też trwają przygotowania do wdrożenia nowych zadań?
Tak. Niestety nikt na etapie projektu tego z nami nie konsultował. Prowadzone są szkolenia dla urzędników, którzy będą się starali nauczyć porozumiewania z takimi osobami. Przyznaję, że nie jest to łatwe. Urzędy, których nie stać na zatrudnienie tłumacza, wynajmą go – jego godzina pracy ma kosztować ponad 70 zł. To oznacza dodatkowe koszty.
Jakie obecnie jest zainteresowanie pracą w urzędach?
Chętnych z wykształceniem humanistycznym mamy mnóstwo. Brakuje osób ze specjalistycznym wykształceniem, np. technicznym lub medycznym.
Czy urzędników jest za dużo?
Do korpusu służby cywilnej należy 124 tys. osób. To umożliwia realizację nałożonych zadań. Chciałbym zwrócić uwagę, że polska administracja jest stosunkowo nieliczna w porównaniu z innymi państwami UE. Mimo to uważam, że zatrudnienie w służbie cywilnej nie powinno wzrastać.
Ale premier wydał szefom urzędów polecenie redukcji zatrudnienia. Niektórzy z nich wprost odpowiadają, że nie przeprowadzili racjonalizacji. Dlaczego go nie posłuchali?
Bo to zależy od urzędów, specyfiki ich pracy i nakładanych na nie zadań. Jedne zawierają porozumienie ze związkami zawodowymi, tak jak Ministerstwo Spraw Zagranicznych w sprawie liczby zwalnianych. Z kolei inne w miejsce odchodzących nie zatrudniają nowych. Racjonalizacja zatrudnienia jest procesem długofalowym i nie możemy z dnia na dzień zwalniać, bo groziłyby urzędom procesy sądowe o przywrócenie do pracy i znaczne odszkodowania. Z moich obserwacji wynika, że ograniczenie zatrudnienia miało jednak miejsce, szczególnie w przypadku ministerstw.
Czy wnioskował pan do premiera o podwyżki dla urzędników na 2012 rok?
Nie. Zaznaczyłem natomiast, że od 2008 roku urzędnicy nie otrzymali podwyżki nawet o wskaźnik inflacji. Uważam, że w przyszłym roku budżet powinien przewidywać już wzrost płac.
O ile powinny wzrosnąć wynagrodzenia?
Podwyżki powinny być zróżnicowane w zależności od uwarunkowań regionalnego rynku pracy. W wielu urzędach są one konieczne, bo te przegrywają rywalizację o pracowników z firmami. Jeśli się to nie zmieni, najlepszych urzędników zabierze sektor prywatny.
Ale pan nie zabiega o tych najlepszych. Prostym przykładem jest limit mianowań. W tym roku egzamin na urzędnika mianowanego zaliczyło blisko 1,4 tys. pracowników służby cywilnej. A tylko 432 z nich zostanie urzędnikami mianowanymi. Czy nie powinno być tak, że wszyscy, którzy zdadzą tak trudny egzamin, otrzymują ten status?
Nie. Mianowanie to jest działanie umożliwiające zatrzymanie w służbie cywilnej najlepszych z najlepszych.
Obecnie jest ich niespełna 6 proc. A ile powinno być docelowo?
Nie więcej niż 10 proc., m.in. ze względu na realia budżetowe.
Obecnie Polska przewodzi Unii Europejskiej. Urzędnicy muszą więc więcej pracować i zostawać po godzinach. Czy otrzymają z tego tytułu jakieś dodatkowe pieniądze?
Zaplanowano pewne środki na nagrody dla osób zaangażowanych w prezydencję – w programie wieloletnim ujęto na ten cel ok. 22 mln zł w latach 2011 – 2012. Ale przecież dyrektorzy generalni mogą wyasygnować dodatkowe środki na ten cel z posiadanego funduszu wynagrodzeń.
Urzędnicy wciąż nie otrzymują rekompensaty za nadgodziny. Czy po wyborach powróci pan do nowelizacji ustawy o służbie cywilnej?
Tak. Mam nadzieje, że kwestia nadgodzin zostanie wreszcie uregulowana i będzie zgodna z Europejską Kartą Społeczną.
Czy to prawda, że Krajowa Szkoła Administracji Publicznej będzie zlikwidowana?
Nie. Co najwyżej zreformowana.
Ze Sławomirem Brodzińskim, szefem służby cywilnej rozmawiał Artur Radwan