Resort Teresy Czerwińskiej musi podjąć decyzję w sprawie podatku od towarów i usług, bo z końcem roku przestaje obowiązywać „tymczasowa” podwyżka stawek wprowadzona przez rząd PO-PSL. Ta prowizorka trwa już siedem lat. MF ma do wyboru dwie drogi. Pierwsza: nie robić nic i pozostawić ustawę o VAT w obowiązującej wersji. To oznacza powrót do 22- i 7-procentowej stawki podatku od początku 2019 r. Druga: kolejny raz przedłużyć obowiązywanie kryzysowych przepisów z 2011 r. i utrzymać stawki na poziomie 23, 8 i 5 proc. W pierwszym przypadku rząd naraziłby się na ubytek dochodów w budżecie. W drugim – na zarzuty niedotrzymania wyborczej obietnicy i sankcjonowania wieloletniej praktyki wprowadzonej przez politycznych przeciwników.
Dlatego Ministerstwo Finansów pracuje nad trzecim wyjściem. Według naszych informacji poważnie pod uwagę brana jest opcja wpisania obowiązujących stawek na stałe do ustawy. To pozwoliłoby na skończenie z fikcją tymczasowości podwyżek z 2011 r. – Ale jednocześnie dodalibyśmy bezpiecznik, który obniżałby stawki automatycznie, gdyby sytuacja w gospodarce albo w budżecie była bardzo dobra – mówi nam źródło z MF.
Pomysł z uzależnieniem stawek od wybranego wskaźnika nie jest nowy. Wpadł na niego już rząd PO-PSL. W 2011 r. w ustawie o finansach publicznych wpisano, że w przypadku przekroczenia przez dług publiczny progu 55 proc. PKB w ciągu dwóch kolejnych lat następowałyby dwie podwyżki VAT o 1 pkt proc., które miały obowiązywać przez kolejne trzy lata.
Reklama
Nasz informator z MF podkreśla, że wariant z zasadą automatycznej obniżki to jeszcze nie decyzja. To punkt wyjścia do dalszej dyskusji. Nie ma więc określonego wskaźnika, na którym miałby się opierać pomysł. Prawdopodobnie będzie to jakiś parametr fiskalny, być może deficyt strukturalny sektora finansów publicznych albo poziom długu. Przyjęcie tego pierwszego wydaje się najbardziej spójne z dotychczasowymi zaleceniami Komisji Europejskiej, która wyznaczyła Polsce jasno określony cel: deficyt na poziomie 1 proc. PKB.
Reklama

Powrót do niższych stawek nie ma sensu, bo konsument i tak ich nie zauważy – ocenia resort finansów. Ale obniżek całkowicie nie wyklucza

Jesienią MF chce przedstawić ostateczną wersję projektu zmian w ustawie o VAT. Ma on się opierać na dwóch filarach. Pierwszy to nowa matryca stawek. W resorcie trwają prace nad nowym przyporządkowaniem poszczególnych towarów i usług do stawek podatku. Dzisiejszy system, oparty na Polskiej Klasyfikacji Towarów i Usług stosowanej przez GUS, rodzi wiele nieporozumień, a podatnicy nie zawsze wiedzą, którą stawkę zastosować. PKWiU na potrzeby VAT ma zostać zastąpione przez klasyfikację CN wykorzystywaną w handlu międzynarodowym. Nawet jeśli będą jakieś przesunięcia w przyporządkowaniu towaru między stawkami, to w ostatecznym rachunku zmiana ma być budżetowo neutralna.

Drugą istotną częścią projektu ma być regulacja dotycząca wysokości podatku od towarów i usług. Jeśli MF jej nie przygotuje, to z początkiem 2019 r. zostałyby przywrócone stawki 22 i 7 proc. Powrót do niższego VAT oznaczałby spadek wpływów budżetu o ok. 7 mld zł rocznie. To mniej więcej jedna trzecia rocznego finansowania programu „Rodzina 500 plus”. I trudno byłoby uzyskać te 7 mld zł z VAT w inny sposób. Poprawa ściągalności – tak widoczna w 2017 r. – w tym roku daje słabsze efekty, wpływy z VAT są wyższe o niewiele ponad 1 proc. w porównaniu z ubiegłorocznymi.

MF skłania się więc do utrzymania stawek podwyższonych 23, 8 i 5 proc. Resort zdaje sobie sprawę, że taka decyzja może być niezrozumiała w zestawieniu z bardzo dobrymi wynikami budżetu. Po kwietniu było w nim ponad 9 mld zł nadwyżki i – jak mówiła minister Teresa Czerwińska – budżet na plusie ma być jeszcze przez co najmniej dwa miesiące. Dlatego urzędnicy resortu obniżenia stawek całkowicie nie przekreślają, chcąc jednak uzależnić je od wypełnienia jakiegoś dodatkowego kryterium. Obecna nadwyżka to za mało, bo w dużym stopniu może być pochodną koniunktury. Deficyt strukturalny, liczony bez uwzględnienia aktualnego stanu gospodarki, nadal jest stosunkowo wysoki i w tym roku ma jeszcze wzrosnąć do 2,8 proc. PKB.

Drugi argument MF: gdyby VAT obniżyć już teraz, to konsument tego i tak nie zauważy. Bo niższy podatek nie obniży cen, za to może podnieść marże firm.

Reklama

Jestem skłonny w to uwierzyć, zwłaszcza w dzisiejszych okolicznościach, gdy firmy muszą walczyć o pracowników i zwiększona presja płacowa zjada im marże. Bo to, że tak się dzieje, widać w inflacji, która nie rośnie mimo podwyżek płac – mówi Grzegorz Ogonek, ekonomista banku BZ WBK. Według niego przedsiębiorcy rzeczywiście mogą zechcieć powetować sobie spadki zysków, co oznacza, że konsument niewiele by zyskał na obniżce VAT.

Twierdzenie, że zmniejszenie VAT mogłoby dodatkowo pobudzić gospodarkę poprzez zwiększenie konsumpcji, też może okazać się błędne. – Już teraz konsumpcja jest solidna, rośnie w tempie zbliżonych do 5 proc. już kolejny rok. Nie widać potrzeby jakiegoś dodatkowego stymulowania tego fragmentu PKB. Chyba że nastąpi jakieś globalne spowolnienie, które będzie miało negatywny wpływ na naszą gospodarkę – tłumaczy Grzegorz Ogonek.

Jak utrwalała się tymczasowa podwyżka VAT

„Jesteśmy gotowi do decyzji, w tym do korekty, do podwyższenia o 1 pkt proc. VAT, ponieważ uznaliśmy, że ta metoda jest stosunkowo najmniej dotkliwa dla obywateli, a uzupełnia dochody państwa w taki sposób, który uchroni Polskę przed niebezpiecznym poziomem zadłużenia” – tak w połowie 2010 r. premier Donald Tusk uzasadniał decyzję o tymczasowym wprowadzeniu 23-, 8- i 5-proc. podatku od towarów i usług. Podwyżka miała obowiązywać od początku 2011 r. do końca 2013 r. Wówczas rząd nie widział innego sposobu na wyciągnięcie z zapaści finansów publicznych, w jakiej te znalazły się w wyniku globalnego kryzysu, który wespół z wcześniej wprowadzonymi zmianami w podatkach (m.in. obniżenia PIT) wywołał duży spadek dochodów. Rok 2010 Polska kończyła z rekordowo wysokim deficytem 7,8 proc. PKB i widmem przekroczenia kolejnych progów ostrożnościowych przez dług publiczny. Pod koniec 2013 r. podjęto decyzję o przedłużeniu podwyżki o kolejne trzy lata.

„Spowodowane to zostało koniecznością ograniczenia nierównowagi finansów publicznych, co jest niezbędnym warunkiem dla stabilności makroekonomicznej i długofalowego wzrostu gospodarczego” – tłumaczyło wówczas Ministerstwo Finansów. Mówiąc krótko, budżet nadal przechodził trudne chwile, trzeba go było nawet nowelizować. Załamanie częściowo było efektem pogorszenia koniunktury w gospodarce, częściowo wynikiem gwałtownie powiększającej się luki w VAT, czyli ubytku dochodów w wyniku nadużyć.

Tę i poprzednią decyzję polityczni oponenci rządu PO-PSL uznali za błąd w czasie kampanii wyborczej w 2015 r. „Podwyżka stawek VAT przyniosła odwrotny skutek – dochody zaczęły dramatycznie spadać (...). Aby zapewnić wzrost dochodów budżetowych, trzeba powrócić do niższych stawek VAT” ‒ napisano w programie Prawa i Sprawiedliwości. PiS zaczął zmieniać zdanie w 2016 r., już po wygranych wyborach. W kwietniu 2016 r. ówczesny minister finansów Paweł Szałamacha mówił w wywiadzie dla DGP, że opowiada się za utrzymaniem podwyższonych stawek. „Najpierw musimy odbudować dochody podatkowe. Przez kilka miesięcy nie da się tego zrobić. Nie da się odwrócić procesów, które trwały osiem lat” – stwierdził. Pod koniec września MF zaprezentował projekt zmian ustawy o VAT, a w nim propozycję utrzymania wyższych stawek do końca 2018 r.