Te "okazje" łączy bowiem jedno: oferują je psudoagencje wynajmu. Firmy-krzaki, mieszczące się w jednym-dwóch pokojach. Swoich klientów zapewniają, że będą "szukać" dla nich odpowiednich mieszkań. I dają adresy. Szukający kąta jedzie pod wskazany adres i...odchodzi zwykle z kwitkiem. Bo mieszkanie zazwyczaj jest już wynajęte, albo też cena kawalerki to nie 600, a 1600 złotych.

Reklama

"Trafiłam na takich oszustów" - opowiada Renata Grzybowicz, studentka z Kalisza. "Zwodzili mnie przez dwa tygodnie. Dawali mi jakieś kontakty, które okazywały się nieaktulne. Kawalerkę na Bemowie niby za 700 zł właściciel wynajmował, owszem, ale...pół roku temu. Na Bródnie miało być mieszkanie za 550 zł, okazało się, że kosztuje drugie tyle. Poszłam do agencji z awanturą. >>Zaszła widocznie jakaś pomyłka<< - usłyszałam. Gdy zażądałam zwrotu pieniędzty, powiedzano mi, że nie ma mowy. Dwieście złotych, które im dałam za szukanie ofert, przepadło".

>>>Internetowy oszust wyłudził 400 tysięcy

Tacy pseudoagenci są bardzo sprytni. Oferują swoim klientom nie mieszkania, a adresy mieszkań do wynajęcia. Dzięki temu nie muszą mieć żadnych licencji, żadnych kwalifikacji. Wystarczy że - najczęściej z gazet lub z internetu - przepiszą oferty lokali do wynajęcia i będą je "wciskać" swoim klientom. Nierzadko - kilkunastu osobom jednocześnie ten sam namiar.

Reklama

Za tę swoiście pojmowaną "usługę" pobierają zwykle 200 zł, czasem 230 zł. Kwota nie jest wcale przypadkowa - przestępstwo zaczyna się od kwoty 250 złotych. Teoretycznie można by oczywiście ścigać takie firmy za tzw.niekorzystne rozporządzenie mieniem, czyli pospolite oszustwo - wtedy kwota, brana od oszukanych nie ma znaczenia.

>>>Ryanair to największy naciągacz w Unii

Problem jednak w tym, że te firmy-krzaki...usługę wykonują! Dają adresy mieszkań? Dają. Nigdzie nie jest zapisane, że muszą to być adresy aktaulne i że do transakcji musi dojść.Dlatego oszuści prosperują świetnie i organom ścigania śmieją się w twarz.Co robić, by nie zostać okantowanym? Albo szukać lokalu na własną rękę, albo skorzystać z usług profesjonalistów. Ci, niestety, liczą sobie słono -- biorą 50 proc. pierwszego czynszu zarówno od tego, kto mieszkanie bierze jak i od tego, kto daje.

Ale już najgorszą rzeczą jest uwierzyć, że w stolicy można w centrum wynająć kawalerkę za 500 zł.