Przyjęcie wspólnej waluty nie traktuje się już w Londynie w kategoriach political fiction, ale raczej jako jedną z realnych możliwości.

Wczoraj padł rekord. Za jedno euro płaciło się 96 pensów. "Nierealna do niedawna perspektywa wymiany funta na euro w stosunku 1:1 może stać się rzeczywistością" - mówił, jakby nie do końca wierząc w prawdziwość swoich słów, londyński finansista Angus Campbell. Choć część ekonomistów tłumaczy, że to tylko przejściowe, ponieważ euro jako waluta znacznie większego niż brytyjski rynku później zareaguje na szalejący kryzys i wkrótce także straci na wartości, to jednak przewidywania dla gospodarki Zjednoczonego Królestwa nie są optymistyczne. Zgodnie z ostatnim notowaniem krajów najbardziej zagrożonych bankructwem, publikowanym comiesięcznie przez grupę inwestycyjną Bespoke IG, sytuacja Londynu w ciągu 30 dni pogorszyła się o 98 proc. Bardziej spadły jedynie notowania Irlandii, Austrii i Grecji.

Reklama

Ze spadku wartości funta cieszą się jedynie właściciele sklepów i hoteli z południowej Anglii. Turyści - zwłaszcza z pobliskiej Francji i Belgii - zostawiają coraz więcej pieniędzy, korzystając z tego, że dotychczas drogi kraj stał się dla nich dostępny.

Co o malejącej sile funta mówią ekonomiści? "Dewaluacja funta, która zwiększa także zyski eksporterów, paradoksalnie może być pomocna dla Wielkiej Brytanii w walce z recesją" - tłumaczy nam Iain Begg z London School of Economics. Mimo to Brytyjczycy nie mają powodów do optymizmu. Komitet Polityki Pieniężnej w walce o funta już na początku grudnia - jednogłośnie - zbił stopy procentowe o jedną trzecią do 2 proc., najniższego poziomu od 1951 r. W styczniu spodziewana jest kolejna duża obniżka.

Reklama

W tej sytuacji Londyn coraz bardziej dopuszcza możliwość wprowadzenia euro. "Wielka Brytania jest bliżej wejścia do strefy euro niż kiedykolwiek" - mówił w listopadzie szef Komisji Europejskiej Jose Manuel Barroso. Stwierdzenie zostało rytualnie zdementowane przez najważniejszych polityków na Wyspach Brytyjskich. Później zmieniono ton. "Widzimy zalety wejścia do Eurolandu" - mówił premier Gordon Brown. "Rząd może określić długoterminowy cel w postaci wprowadzenia euro" - komentował nawet brytyjski komisarz UE ds. handlu Peter Mandelson. Takie stwierdzenia do niedawna oznaczałyby polityczne samobójstwo. Dziś stają się codziennością.