"To największy debiut na giełdzie od pół roku na całym świecie, co oznacza, że oczy całego świata były zwrócone na Warszawę" - powiedziała po debiucie Joanna Szmid, wiceminister skarbu. Szmid ma chyba powody do zadowolenia, bo Polska udowodniła światu, że da się z zyskiem sprzedawać akcje w publicznym obrocie, nawet wtedy, gdy giełdy generalnie tracą.

Ministrowie i członkowie zarządu Enei cieszą się, że spółka zyskała na debiucie 2 miliardy złotych i przekonują klientów, by ci również się rozchmurzyli. Pieniądze mają posłużyć m.in. do modernizacji sieci w zachodniej i północnej Polsce, gdzie operuje Enea. A to oznacza, że przerwy w dostawach prądu - jak ta niedawna w Szczecinie - mogą zdarzać się rzadziej lub nawet w ogóle.

Ponadto debiut nie polegał na sprzedaży udziałów, które należały do Skarbu Państwa, lecz odbył się na zasadzie podwyższenia kapitału spółki. Te akcje nowej emisji zyskiwały w pierwszym dniu handlu ponad 1,3 procent. Ich kurs wrósł na otwarciu do 15,6 zł wobec ustalonej dla inwestorów indywidualnych ceny - 15,4 zł.

Był to pierwszy etap prywatyzacji Enei. Drugi ma być w przyszłym roku. Za pieniądze pozyskane ze sprzedaż akcji i obligacji, spółka zamierza też przejmować inne firmy z branży. Jest zainteresowana kupnem od Skarbu Państwa akcji Zespół Elektrowni Pątnów-Adamów-Konin wraz z kopalniami Konin i Adamów.





Reklama