"Nie zdarzyło mi się rozmawiać dzisiaj o niczym innym, jak tylko o szansach planu. Jeśli to się nie uda, to jutro będziemy mieli czarny czwartek" - mówił DZIENNIKOWI Peter McKay, jeden z komentatorów "WSJ", który w nocy miał komentować senacką debatę.

Reklama

Już wcześniej zabezpieczono serwery Senatu, bo wcześniej gdy w poniedziałek plan próbowano bezskutecznie przegłosować w Izbie Reprezentantów, jej strona została zablokowana przez popierające głosowanie na "tak" stowarzyszenia. "Zrezygnowano z jakichkolwiek innych punktów debaty. Na zewnątrz czeka ponad 200 dziennikarzy" - powiedział rzecznik izby wyższej Kongresu.

Na Wall Street napięcie było silniejsze niż podczas największych transakcji. Giełda nowojorska, której zazwyczaj towarzyszy charakterystyczny gwar, tym razem była... cicha. Czekano. "Widziałam, jak poważni faceci w garniturach z nerwów obgryzają paznokcie. Każdy wiedział, że porażka planu doprowadzi ich do klęski" - relacjonowała rzeczniczka giełdy Stephanie Scotto.

Ale ogólnonarodowy nastrój przeniósł się daleko poza Nowy Jork. Czekała dokładnie cała Ameryka. W środkowych stanach, podobnie jak na Wschodnim Wybrzeżu, od rana ludziom towarzyszył ten sam temat: przyjmą plan czy nie.

Ann Barlinger, właścicielka prywatnej szkoły w Housespring w Missouri, wciąż chciała wierzyć, że to nie powtórka z 1929 r. - wydarzenia, o którym większość Amerykanów uczyła się w szkole i które jest dla nich symbolem największej zapaści gospodarczej w historii ich kraju. "Ciężko pracuję, by mieć na przyszłość swoich dzieci, i ciarki mnie przechodzą, jak pomyślę, że kryzys może mi to wszystko zabrać" - mówiła. Przyznawała od razu: nie ma pojęcia, co to jest plan Paulsona i dla kogo ma być przeznaczone 700 mld dol. na wykup "złych długów" banków. "Po prostu niech oni coś zrobią! Potrzebujemy jakiegokolwiek planu, przecież to wszystko musi się w końcu uspokoić" - krzyczała.

Reklama

Podniecenie towarzyszyło zarówno Demokratom, jak i Republikanom, choć wśród tych ostatnich nie brakowało sceptyków. To ich elektorat jest przeciwny wpompowaniu 700 mld publicznych dolarów w prywatne ręce i nie chce naprawiać błędów zarządów banków z pieniędzy podatników. "W kłopotach znaleźli się chciwi biznesmeni z Wall Street. To ich problem, a nie mój" - mówiła Tina Harvey, republikańska działaczka ze środkowych Stanów.

Jednak jej partia poczyniła już sporo ustępstw. Gdy w poniedziałek plan przepadł w Izbie Reprezentantów, doprowadzając w ciągu jednego dnia do nienotowanego dotąd w historii spadku wskaźnika Dow Jones, zarówno Demokraci, jak i Republikanie rzucili się do poprawiania projektu. Przez cały wtorek za zamkniętymi drzwiami trwały międzypartyjne narady i po kilkunastu godzinach ogłoszono nową propozycję. Senatorowie poprawili te paragrafy, które w poniedziałek najbardziej odstraszyły kongresmanów obu partii. Pomniejszono kwotę minimalnego podatku pobieranego od płatników indywidualnych, przedłużone zostały wygasające ulgi podatkowe dla biznesu. Gwarancje Federalnej Korporacji Ubezpieczeń Depozytów (FDIC) dla kont bankowych zostały podniesione ze 100 tys. dol. do 250 tys. To posunięcie oznacza ochronę oszczędności setek tysięcy drobnych przedsiębiorców.

Reklama

Za wprowadzeniem tej zmiany jednogłośnie lobbowali obaj kandydaci na prezydenta USA. "Ta zmiana spowoduje, że z kryzysu zaczną się podnosić małe firmy, nasz system bankowy będzie bardziej bezpieczny i pomoże przywrócić publiczną wiarę w amerykański system finansowy" - napisał w specjalnym oświadczeniu Barack Obama. "Porozumienie ponad politycznymi podziałami nie jest łatwe, tym bardziej w celu podjęcia niezbędnej, lecz niepopularnej decyzji. Jednak dłuższa bezczynność nie wchodzi w grę" - oznajmił John McCain. Obaj kandydaci potwierdzili swój udział w dzisiejszym głosowaniu.

Tak czy inaczej to zaledwie bitwa w wojnie o wyprowadzenie amerykańskiej gospodarki znad przepaści. Jeżeli nowa wersja projektu została przyjęta w głosowaniu, które rozpoczęło się już po zamknięciu tego numeru, wróci do Izby Reprezentantów w celu ponownego głosowania. Celem jest złożenie gotowego projektu ustawy na ręce prezydenta Busha do końca tygodnia. Jeżeli to się nie powiedzie, administracja będzie musiała na gwałt przyjmować kolejny plan.