Anna Masłoń: Czy powinniśmy bać się światowego kryzysu gospodarczego?
Joseph Stiglitz*: Kryzys jest absolutnie nieunikniony i pozostaje tylko jedna niewiadoma: kiedy nastąpi. I nie powinno to być dla nikogo zaskoczeniem, bo przed wielkim krachem ostrzega od dobrych paru lat wiele osób, w tym również ja.

Reklama

Skąd ta ponura wizja?
A choćby stąd, że gospodarka amerykańska jest w znacznie gorszym stanie, niż sugeruje większość analityków. Mamy do czynienia z trzema powiązanymi ze sobą problemami. Pierwszy z nich to brak przejrzystości amerykańskich rynków finansowych. Nie wszystkie banki idą w ślady Citi i Merrill Lynch, które podają wysokość swoich strat (a są one naprawdę niemałe), co oznacza, że po prostu nie znamy rzeczywistych rozmiarów kryzysu. Drugi problem to kryzys na rynku kredytów hipotecznych. Oznacza on gigantyczne straty dla banków, groźbę utraty domów przez dwa miliony Amerykanów i dalszy spadek cen nieruchomości w Stanach Zjednoczonych, a bez jakiejś stanowczej interwencji sytuacja jeszcze się pogorszy. Na szczęście.

Dlaczego?
Bo istnieje jeszcze trzeci, znacznie poważniejszy problem o charakterze makroekonomicznym. Oszczędności w gospodarce amerykańskiej oscylują wokół zera, a - jak dobrze wiemy - taki poziom jest na dłuższą metę nie do utrzymania. Ale z drugiej strony wszelki nagły i znaczny wzrost oszczędności oznaczałby spadek popytu i ostre spowolnienie gospodarki.

I wtedy czeka nas krach?
Na razie mimo tych wszystkich złowróżbnych danych i fatalnych wskaźników ekonomicznych nie nazywałbym obecnej sytuacji kryzysem. Pytanie brzmi, czy gospodarka będzie hamowała szybko i gwałtownie czy powoli i łagodnie. Gdybym musiał przedstawić jakąś prognozę, to postawiłbym na parę lat niskiego wzrostu gospodarczego, czyli stagnację w stylu japońskim. Wiele zależy oczywiście od tego, jakie działania zaradcze podejmie rząd USA. Na szczęście czołowi amerykańscy ekonomiści zdają sobie sprawę z powagi sytuacji.

Reklama

Jak problemy Ameryki wpływają na gospodarki innych państw?
Istnieją dwa główne pasy transmisyjne, które sprawiają, że kryzys rozlewa się stopniowo na inne regiony świata. Po pierwsze, gospodarka amerykańska, mimo wszystkich jej niedomagań, wciąż jest największa na świecie, więc spadek popytu w USA odbije się na krajach eksportujących do Ameryki. Ich sytuację dodatkowo pogorszy ciągłe osłabianie się wartości dolara, bo dostaną za swoje towary mniej pieniędzy. Europejski Bank Centralny skupia się w tej chwili na walce z inflacją, toteż raczej nie obniży stóp procentowych tylko po to, by wzmocnić wartość amerykańskiej waluty wobec euro. Często się słyszy, że spowolnienie amerykańskiej gospodarki mogą zrekompensować rozpędzone gospodarki chińska i indyjska, ale przecież ich wzrost w dużym stopniu opiera się na eksporcie, który - jak już mówiłem - mocno ucierpi na spadku amerykańskiego popytu.

Drugi pas transmisyjny dotyczy systemu finansowego. Ponieważ amerykańskie kredyty hipoteczne są powiązane ze skomplikowanymi instrumentami pochodnymi, które funkcjonują w obiegu międzynarodowym, notowane w ostatnim czasie gigantyczne straty amerykańskich banków muszą się w końcu odbić na sytuacji instytucji finansowych w innych krajach.

Także na Polsce?
Oczywiście! Na skutek tych wszystkich problemów, o których już mówiliśmy, zwiększy się ocena ryzyka inwestycyjnego, co najmocniej uderzy właśnie w kraje rozwijające się. Obawiając się strat, inwestorzy przerzucą się na bezpieczniejsze lokaty kapitału, na przykład na złoto, i raczej będą się trzymali z daleka od rynków wschodzących, a zatem także Polski.

bio: *Joseph Stiglitz jest ekonomistą amerykańskim, laureatem Nagrody Nobla w 2001 r. (razem z Georgem Akerlofem i Michaelem Spencem) za analizę rynków cechujących się asymetrią informacji. Profesor Columbia University, zajmuje się mikroekonomią. Był szefem Zespołu Doradców Ekonomicznych Prezydenta Stanów Zjednoczonych i głównym ekonomistą Banku Światowego