11 września spółka Energa Obrót ogłosiła, że zaprzestaje realizacji 22 podpisanych z właścicielami farm wiatrowych długoterminowych umów na zakup tzw. zielonych certyfikatów - praw majątkowych, potwierdzających wytworzenie energii w źródłach odnawialnych. Jednocześnie Energa poinformowała o wszczęciu postępowań sądowych i arbitrażowych przeciw operatorom farm i finansujących ich budowę bankom w celu stwierdzenia nieważności ich umów w momencie zawarcia.

Reklama

Grupa 15 z tych 22 kontrahentów Energi wezwała we wtorek koncern do wycofania się z tych decyzji. Na konferencji prasowej kontrahenci podkreślili, że umowy z Energą podpisywali w najlepszej wierze, a część z nich zobowiązywała wręcz inwestorów do zbudowania określonego potencjału wytwórczego, z czego się wywiązali. W przedstawionej długiej liście zarzutów podkreślili, że gdyby nie umowy z Energą, wiele farm wiatrowych w ogóle by nie powstało. Na konferencji przypomnieli, że gdyby nie prywatni inwestorzy branży OZE, Polska nie osiągnęłaby celów udziału energii z OZE, do których się zobowiązała przystępując do UE i potem, przyjmując pakiet klimatyczno-energetyczny z 2008 r.

W swoim stanowisku utrzymują, że kwestionowane umowy w latach 2007-2013 Energa zawierała dobrowolnie i na korzystnych dla obu stron warunkach, a nie kwestionowała ich ważności, dopóki warunki te pozostawały dla niej korzystne. Wyjaśniali też, że długoterminowe umowy to powszechna na świecie droga wspierania określonych sektorów energetyki. Przypomnieli, że rynek mocy, który chce wprowadzić rząd to też rodzaj tego typu wsparcia. Ich zdaniem postępowanie Energi narusza wszelkie obyczaje biznesowe i podrywa zaufanie do spółki, ale także i do całej gospodarki.

Reklama

Wiceprezes Polskiej Izby Gospodarczej Energetyki Odnawialnej i Rozproszonej Tomasz Podgajniak zwrócił uwagę, że umowy byłyby korzystne dla obu stron, gdyby system zielonych certyfikatów działał, tak jak powinien. Tymczasem - jak przypomniał - działał w praktyce do 2011 r., kiedy to ówczesny rząd PO-PSL, poprzez ewidentne zaniechania, doprowadził do narastającej nadpodaży certyfikatów. Nadpodaż doprowadziła do spadku ich cen, w rezultacie do znaczącego ograniczenia wsparcia dla OZE i finansowych kłopotów tych źródeł.

Jak mówił na konferencji mec. Maciej Szwedowski z kancelarii Squire, reprezentujący spółki z grupy Wind Invest, przed sądem będzie dowodził, że umowy są ważne, w tym również w świetle prawa europejskiego. Przypomniał, że SN potępił praktykę rozwiązywania umów długoterminowych pod błahym pretekstem. Szwedowski przypomniał też, że Energa zaprzestała wykonywania tym umów z dnia na dzień, a - jego zdaniem - dopóki nie wypowie się sąd, umowy te należy wykonywać. Jak dodał, w treści przynajmniej niektórych umów są zapisy wprost nakazujące ich kontynuowanie w momencie pojawienia się sporu.

Reklama

Energa twierdzi z kolei, że nie rozwiązywała czy też nie wypowiadała tych umów, bo uważa je za nieważne. My twierdzimy, że umowy te są nieważne z mocy samego prawa na skutek niezastosowania trybu zamówień publicznych przy ich zawieraniu. Jeżeli umowa nie została zawarta w sposób ważny, to w sensie prawnym jej nie ma. Nie istnieje. I tym samym nie istnieją jakiekolwiek zapisy, które mogłyby nakładać na strony obowiązek kontynuowania stosunku prawnego - powiedział PAP mec. Przemysław Maciak z kancelarii SMM Legal, reprezentującej Energę.

Z kolei, prezes spółki Daniel Obajtek poinformował, że nieważność umów występowała już od samego początku i jest niezależna od woli stron. W związku z powyższym jakiekolwiek procedury polubowne co do tej okoliczności byłyby niemożliwe do zastosowania. Wykonywanie umowy, która jest nieważna - a więc tak, jakby nigdy nie istniała - byłoby działaniem na szkodę spółki - powiedział Obajtek, cytowany w komunikacie Energii. Podkreślił w nim, że Energa Obrót miała nie tylko prawo, ale wręcz obowiązek zaprzestania wykonywania umów sprzecznych z prawem.