PiS chce jak najszybciej uchwalić ustawę o opłacie drogowej. Jeśli senatorowie nie wprowadzą poprawek, a prezydent podpisze ustawę, to opłata wejdzie w życie we wrześniu. Politycy PiS obawiają się reakcji Polaków i ewentualnych spadków w sondażach wywołanych wprowadzeniem nowej opłaty, jednak kurs na uchwalenie ustawy ma być utrzymany. Kalkulują, że jeśli stanie się to szybko, to negatywne reakcje nie będą duże, między innymi dlatego wybrano ścieżkę poselską.
Ewentualne skutki polityczne będą zależały od tego, na ile nowa danina przełoży się na wzrost cen paliw na stacjach benzynowych. Ekonomiści banku BZ WBK szacują, że dwudziestogroszowa opłata może oznaczać 7,5-procentowe podwyżki na stacjach, czyli wzrost cen o 25 gorszy na litrze. Może on być mniejszy, jeśli firmy paliwowe wezmą na siebie koszty opłat. Ale nie ma szans, by uniknąć podwyżek, bo opłata jest na tyle duża, że nie da się jej pokryć w całości z marży sprzedawców. Podobnie szacują koszty tego rozwiązania ekonomiści z Credit Agricole. – Uwzględniając efekty bezpośrednie, czyli wzrost cen paliw na stacjach, oraz efekty pośrednie, czyli wyższe koszty firm, które będą musiały zapłacić za transport, można się spodziewać, że inflacja z tego powodu przez rok będzie wyższa o 0,4 pkt proc. To oznacza, że z tego powodu konsumpcja zmniejszy się o 4 mld rocznie – mówi Jakub Borowski, główny ekonomista Credit Agricole. W praktyce oznacza to zdaniem analityków z BZ WBK, że inflacja w grudniu zamiast 1,2 proc. wyniesie 1,6 proc. W kolejnych latach ten wpływ zniknie poza efektami waloryzacji opłaty. Ponieważ projekt ustawy wprowadza mechanizm wzorowany na opłacie paliwowej – co roku ma być ona zwiększana o wskaźnik inflacji z pierwszych trzech kwartałów poprzedniego roku. Jeśli opłata wejdzie w życie w tym roku, to według szacunków Credit Agricole w przyszłym będzie podniesiona o 1,8 proc., co przełoży się na dodatkowe 90 mln zł w 2018 r. To pozwala na sfinansowanie np. dwóch obwodnic przy średniej wielkości miastach na drogach krajowych.
Minusem nowej opłaty jest zwiększenie kosztów transportu. – Przewoźnicy drogowi operują dziś na bardzo niskich marżach: od 1,5 do 3 proc. W związku z tym nieunikniony jest wzrost cen usług, a co za tym idzie podwyżki cen towarów w sklepach – przewiduje Maciej Wroński, prezes Związku Pracodawców „Transport i Logistyka Polska”.
Reklama
Pod względem pracy przewozowej – czyli liczby kilometrów przejechanych z towarem – firmy z Polski są jeszcze wciąż liderem w UE w transporcie międzynarodowym (mimo niekorzystnych dla przedsiębiorców rozwiązań prawnych dotyczących kosztów pracy, które są lansowane m.in. przez Niemcy i Francję). Podwyżkę paliw zaproponowaną przez rząd branża traktuje jako kolejną przeszkodę w działalności. – W transporcie międzynarodowym pojazdy większość czasu spędzają poza granicami. Większość ma zbiorniki na paliwo o pojemności co najmniej 600 litrów, spodziewam się, że na większą skalę niż dziś będą tam tankowali – uważa Wroński.
Reklama
Posłowie PiS zwracają uwagę, że dziś ceny na stacjach należą do najniższych w Europie, a ceny paliw na świecie są na razie niskie, co jest argumentem za wprowadzeniem opłaty.
Nie będzie to zauważalny ciężar ekonomiczny, choć podwyżki podatków nigdy nie są dobrze przyjmowane. Ale jeśli te pieniądze będą przeznaczone na drogi lokalne rozjeżdżane przez tiry, to chyba to sensowne rozwiązanie – broni pomysłu wiceszef sejmowej komisji finansów publicznych Janusz Szewczak. Projekt ma silne wsparcie w partii. Jeśli zostanie uruchomiony, to w tym i przyszłym roku do samorządów popłyną pieniądze na inwestycje drogowe. Takie wsparcie jest potrzebne, ale projekt w obecnej postaci może kusić, by pieniądze były kierowane tylko tam, gdzie rządzi PiS. – Trudno powiedzieć, jak zostaną wykorzystane – na remonty, na inwestycje czy na spełnienie festiwalu życzeń – zastanawia się jeden z parlamentarzystów prawicy. Resort finansów nie komentuje pomysłów, wskazując, że to inicjatywna poselska.
Działania PiS wskazują, że zmniejsza się margines możliwych do sfinansowania wydatków bez prowadzania nowych danin.
Gdyby nie obniżenie wieku emerytalnego, rząd nie musiałby zdobywać pieniędzy. A skutki obniżenia wieku emerytalnego w pierwszym pełnym roku to 10 mld zł – dodaje Borowski.
Związkowcy są przeciwni nowej opłacie. Przewodniczący OPZZ Jan Guza w rozmowie z RMF FM mówił, że spowoduje ona wzrost wszystkich cen, a więc zwiększenie kosztu utrzymania rodzin. Przekonywał: To jest jakieś cwaniactwo polityczne i podatkowe.