Już dzisiaj około południa powinno się rozstrzygnąć, kto zostanie nowym szefem warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Prezes spółki odpowiedzialnej za sprawne funkcjonowanie regulowanego rynku akcji, instrumentów pochodnych i obligacji ma przed sobą nie lada wyzwanie. Największe od kilku lat bolączki GPW to spadek obrotów – w 2016 r. na rynku akcji były o 10 proc. mniejsze niż rok wcześniej – oraz problemy z przyciągnięciem na rynek nowych, interesujących dla inwestorów firm i ucieczka z parkietu tych już notowanych.
Kłopoty z pozyskaniem finansowania na rynku akcji spowodowały, że w minionym roku po raz pierwszy od 2003 r. więcej spółek zeszło z głównego parkietu, niż się na nim pojawiło. Tych ustępujących było 20, wobec 19 debiutów. Nie najlepiej Warszawa wygląda też, jeśli chodzi o notowania. WIG20, indeks obejmujący największe spółki, z których ponad połowa kontrolowana jest przez Skarb Państwa, w ciągu ostatniego roku zyskał co prawda ok. 9 proc., ale już trzyletnia inwestycja w indeks przyniosła 17,61 proc. straty. W tym czasie gorsze wyniki miały jedynie główne indeksy w Portugalii oraz Grecji.
Na polskim rynku kapitałowym trudno o głosy świadczące o większych nadziejach na poprawę w związku ze zmianą kierownictwa GPW. Rozmówcy DGP wskazują wprost, że tak jak wybór szefa giełdy zależy głównie od jej największego państwowego udziałowca, czyli Skarbu Państwa, tak od państwa, a dokładnie ekipy rządzącej, zależy przyszłość krajowego rynku kapitałowego.
Ostatnie lata pokazały, że sam prezes nie jest w stanie wiele dla rynku kapitałowego zrobić. Dopóki budżet mógł i chciał zarabiać na prywatyzacji, politycy podkreślali duże znaczenie tego segmentu gospodarki, a w ramach programu akcjonariatu obywatelskiego zachęcali setki tysięcy Polaków do kupowania akcji państwowych spółek. Teraz giełda jest traktowana po macoszemu, a na notowaniach ciąży ryzyko związane z decyzjami podejmowanymi przez kolejne ekipy - mówi zarządzający jednego z towarzystw funduszy inwestycyjnych.
Reklama
Przedstawiciele rynku finansowego jednym tchem wymieniają decyzje, które w ostatnich latach fatalnie odbiły się na rynku akcji i postrzeganiu go przez zagranicznych i drobnych inwestorów. To m.in. zainicjowany przez rząd Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego demontaż systemu otwartych funduszy emerytalnych, który spowodował, że de facto przestały do niego napływać nowe pieniądze od kilkunastu milionów członków.
Reklama
To zmniejszyło aktywność OFE na giełdzie. Do tego doszły pomysły na zaangażowanie notowanych spółek energetycznych do ratowania polskich kopalni, co zdołowało ich notowania. Następcy, czyli Prawo i Sprawiedliwość, obłożyli specjalnym podatkiem instytucje finansowe, co nie przysłużyło się notowanym bankom, którym dodatkowo ciąży oczekiwanie na rozwiązanie problemu walutowych kredytów hipotecznych. W zeszłym roku rząd zaczął też testować nowy sposób na zwiększenie wpływów do budżetu z podatków, które spółki z udziałem państwa musiałyby płacić przy podwyższaniu wartości nominalnej akcji.
Nie wiem, jak wysoko musiałby być umocowany prezes GPW, żeby rządzący zauważyli, jak negatywny wpływ mają na giełdę. Wydaje się, że nawet namaszczenie nowego szefa przez wicepremiera Mateusza Morawieckiego nie musi spowodować, że sytuacja się poprawi. To musiałaby być osoba ze znacznie lepszymi koneksjami w partii rządzącej, bo poszczególni ministrowie robią, co chcą - wskazuje rozmówca DGP.
Część osób związanych z rynkiem finansowym nadzieje na poprawę sytuacji wiąże z przygotowywanym przez Morawieckiego Programem Budowy Kapitału. Ma on zachęcić Polaków do oszczędzania, a jednocześnie wspierać rozwój gospodarki i wpłynąć na rozwój lokalnego rynku kapitałowego. Zakłada m.in. wprowadzenie powszechnego systemu dobrowolnych pracowniczych programów emerytalnych. Na plus obecnej ekipie zapisywane jest też odejście od koncepcji całkowitej likwidacji OFE, co mogłoby się równać wejściu państwa do akcjonariatu wielu firm obecnych na giełdzie. Na razie plan jest taki, że 25 proc. zgromadzonych w nich środków trafi do Funduszu Rezerwy Demograficznej, a 75 proc. – głównie akcje spółek z GPW – do funduszy inwestycyjnych, które powstaną z przekształcenia obecnych OFE.
W porównaniu z tym, czego rynek oczekiwał rok temu, rozwiązanie Morawieckiego jest trochę mniejszym złem - ocenia Michał Marczak, szef działu analiz w DM mBanku.
Waldemar Markiewicz, prezes Izby Domów Maklerskich, liczy, że m.in. dzięki programom pracowniczym rynek kapitałowy będzie mógł liczyć na zastrzyk gotówki. Samo Ministerstwo Rozwoju szacuje, że mogą one wygenerować od 12 do 22 mld zł dodatkowych długoterminowych oszczędności rocznie. Bez tego planu naszemu rynkowi kapitałowemu groziłoby dalsze dryfowanie i spadek znaczenia - ocenia szef IDM.
Jednak na razie optymizm związany z planami rządu jest dość umiarkowany. Zapowiedzi wyglądają ciekawie, ale dopóki nie poznamy szczegółów dotyczących między innymi tego, czy rząd nie pozostawi sobie jakiejś furtki, która da mu dostęp do pieniędzy w przekształconych OFE albo jak skonstruowane będą nowe pracownicze fundusze emerytalne, trudno przesądzać, czy będzie to dla rynku kapitałowego dobry kierunek – tłumaczy Jarosław Lis, zarządzający w BPH TFI.
Wątpliwości co do pozytywnego wpływu programu budowy kapitału na rynek ma Marcin Materna, szef analityków w Millennium DM. Wskazuje, że na dłuższą metę pieniądze w funduszach powstałych na bazie OFE nie mogą być lokowane jedynie w akcje. Koncentracja inwestycji na tym rynku byłaby dla przyszłych emerytów zbyt niebezpieczna.
Obawiam się, że w ciągu kilku lat ich członkowie czy same fundusze będą przesuwały inwestycje w kierunku bezpieczniejszych, stabilnych aktywów. To w dłuższym terminie będzie oznaczało podaż polskich akcji na giełdzie – ocenia Marcin Materna.
Specjalista Millennium DM nie spodziewa się też wielkiego entuzjazmu dla inwestowania w nowe emerytalne programy pracownicze. Wskazuje, że zwłaszcza mniej zarabiającym trudno będzie zrezygnować z części pensji, na dodatek wizja zarządzania tymi pieniędzmi na początku przez państwowy podmiot nie każdemu musi się podobać. Rozmówcy zaznaczają przy tym, że deklaracje rządu na tym etapie nie oznaczają wcale, że w przyszłości ta lub kolejne ekipy nie będą dalej majstrować przy systemie emerytalnym.
Rozwój naszego rynku kapitałowego powinien być polską racją stanu, jeśli rzeczywiście chcemy skrócić dystans, jaki dzieli nas od krajów rozwiniętych. Banki finansują branże tradycyjne i stabilne, w których mogą liczyć na odpowiednio wysokie zabezpieczenia. To rynki kapitałowe są bardziej skłonne do finansowania przedsięwzięć bardziej ryzykownych i innowacyjnych. Na takim kapitale zbudowana została amerykańska Dolina Krzemowa – mówi Waldemar Markiewicz z IDM.