W kwietniu 2014 r. wydarzyło się coś niezwykłego. Coś, co według wielu miało zmienić świat. Ukazała się angielska edycja „Kapitału w XXI w.” autorstwa francuskiego ekonomisty Thomasa Piketty’ego. Cóż takiego rewolucyjnego się w niej znajduje? Nowe i, jak mówiono, przełomowe wyjaśnienie rosnących w ostatnich dekadach nierówności społecznych.
– Po Pikettym nic już nie będzie takie samo – powtarzali dziennikarze, ekonomiści, politycy. Zarazili się nim także zwykli ludzie. Do stycznia 2016 r. jego książka sprzedała się na całym świecie w 2,2 mln egzemplarzy i została przetłumaczona na 45 języków. W tym czasie Piketty z kompletnie nieznanego publicznie ekonomisty akademickiego awansował do rangi „ekonomicznej gwiazdy rocka”. Uznano go za bezkompromisowego geniusza, który neoliberalne modele ekonometryczne przekornie wykorzystał do obalenia neoliberalizmu, dając asumpt do poważnych zmian w polityce gospodarczej. „Gdy zrobią film o upadku zachodniego kapitalizmu, Piketty’ego zagra Colin Firth” – pisał brytyjski dziennik „The Guardian”. Teraz okazuje się, że gwiazda Piketty’ego to prawdopodobnie supernowa: jej nagły blask zwiastuje jej śmierć. Jego teoria pęka pod naporem krytyki.

Faza I. Odkrycie

Reklama
Choć głosy nieprzychylne Piketty’emu słychać już od ponad roku, to dopiero Carlos Goes, ekonomista Międzynarodowego Funduszu Walutowego, może skutecznie wymazać francuską gwiazdę z ekonomicznej galaktyki. W swojej najnowszej pracy (opublikowanej na razie w wersji roboczej) udowadnia, że dane empiryczne nie potwierdzają głównych tez Francuza. Są owe tezy, jak pisze Goes – z ukrytym między wierszami, ale wyraźnym przekąsem – „spójne” i „inspirujące”, ale... bezpodstawne. I dodaje: „Wyjaśnienia problemu nierówności należy poszukać gdzie indziej”.
Reklama
O szczegółach krytyki Goesa jednak za chwilę. Najpierw krótkie resume „odkryć” Francuza.

Innowacyjność podejścia Piketty’ego do nierówności nie polegała na stwierdzeniu, że to sam kapitalizm z konieczności je wytwarza (o tym pisał już Marks), ale na zidentyfikowaniu mechanizmu, który jest za to odpowiedzialny. Piketty robi to, posługując się dwoma wskaźnikami: średnią stopą zwrotu z kapitału w gospodarce (czyli m.in. z lokat, akcji i dywidend), którą w swoim modelu oznacza jako „r”, oraz stopą wzrostu dochodu narodowego oznaczoną literą „g”. Między „r” a „g” zdaniem Francuza zachodzi relacja o doniosłym znaczeniu. Oto zwrot z kapitału (r) jest średnio większy od wzrostu PKB (g). Światowy wzrost PKB spada, różnica się pogłębia, a to przekłada się na rosnący udział kapitału (kosztem pracy) w ogólnym rachunku PKB. Nie było tak od zawsze. Pogłębianie się tej przepaści to zjawisko nasilające się od ok. 30–40 lat, co Piketty skrupulatnie dokumentuje. I tu przechodzimy do najważniejszej obserwacji. Jako że przychód z kapitału nie jest rozłożony w społeczeństwie tak równo jak przychód z pracy (choćby dlatego, że nie wszyscy posiadają produktywny kapitał), to wraz z pogłębiającą się luką pomiędzy „r” i „g” rosną społeczne nierówności. Żyjemy w gospodarce coraz mocniej zdominowanej przez bogatych rentierów.

Czy możemy się dziwić, że takie postawienie sprawy łatwo podchwyciły media? Nierówności społeczne od czasu kryzysu finansowego są jednym z głównych tematów debaty ekonomicznej, ale i ogólnospołecznej. Matematyczny zapis twierdzenia Piketty’ego „r>g” stał się ekonomicznym odpowiednikiem równania „e=mc2” w fizyce. W towarzystwie głupio jest już go nie znać. Zwłaszcza że do czytania Piketty’ego przyznają się ekonomiczni nobliści tacy, jak Paul Krugman i Joseph Stiglitz czy miliarder Bill Gates, a politycy całego globu chętnie wykorzystują podsuwane przez Francuza rozwiązanie diagnozowanego problemu. Na przykład... wyższe podatki.
Reklama
Pamiętacie niedawną próbę wprowadzenia 75-proc. podatku dla milionerów we Francji (pomysł funkcjonował przez krótki czas, ale wycofano się z niego)? To naturalne, że ją podjęto.
Piketty był przecież swego czasu doradcą socjalistów, którzy we Francji rządzą.
Ale prezydent Francois Hollande i tak nie poszedł tak daleko, jak to, co proponował Piketty w „Kapitale...”. Zdaniem ekonomisty dla najbogatszych (tych „z przychodem powyżej 500 tys. dol. albo miliona rocznie”) należy wprowadzić podatek powyżej 80 proc.!

PEŁNA WERSJA ARTYKUŁU NA EDGP>>>