Rządowa Agencja Rezerw Materiałowych kupi węgiel znajdujący się na zwałach przy kopalniach, zapewniając im w ten sposób finansowanie w najbliższych miesiącach – zapowiedziała jeszcze w grudniu w Brzeszczach (gdzie przez lata była burmistrzem i gdzie działa kopalnia) premier Beata Szydło. – To jest droga, która w naszej ocenie jest korzystna dla naszej gospodarki – dodała. Z kolei minister energetyki Krzysztof Tchórzewski mówił, że „ustawa o rezerwach strategicznych daje możliwość tworzenia rezerw, w których może być także ujęty węgiel”. – Natomiast to nie jest tak, że agencja, jeśli chodzi o rezerwy strategiczne, jest elementem wpływania na rynek. Bo agencja takich możliwości nie ma i do tego nie jest stosowana. Jeżeli w danym momencie zapada decyzja, że mają powstać rezerwy strategiczne, to ona tworzy takie rezerwy i pozostają one w jej dyspozycji – wyjaśniał polityk w Sejmie.
Te dwie w pewien sposób sprzeczne wypowiedzi doskonale ilustrują podejście rządzących do tematu, jakim jest bezpieczeństwo strategiczne państwa. Z jednej strony część z nich zdaje sobie sprawę, że jest coś takiego i warto się nad tym pochylić. Z drugiej, tak naprawdę traktują to jako doraźne narzędzie – kupimy trochę węgla, by górnicy przyjechali do Warszawy, jednak kilka miesięcy później to posadę w spółce paliwowej damy naszemu partyjnemu koledze, bo „chciał się sprawdzić w biznesie”. I choć akurat rządzi PiS, to podobne podejście miała też PO. Akurat na tej płaszczyźnie politycy z tych ugrupowań dogadują się doskonale. Wydaje się jednak, że nikt z nich nie zadaje sobie istotnego pytania: czy fakt, że jakaś branża jest ważna ze względu na bezpieczeństwo państwa, automatycznie musi oznaczać, że powinniśmy w niej, mówiąc wprost, topić pieniądze podatników?
W 2014 r. głośno było o liście (nie mylić z ustawą) podmiotów o strategicznym znaczeniu dla państwa opublikowanej przez Ministerstwo Skarbu Państwa. I choć znajdują się na niej 22 spółki (m.in. Bank Gospodarstwa Krajowego, PKN Orlen i KGHM, Przedsiębiorstwo Eksploatacji Rurociągów Naftowych „Przyjaźń”, porty morskie), to nie ma w niej w ogóle mowy o kolejach czy wodociągach. „Na tę listę zostały wpisane spółki, które budują wartość dla akcjonariuszy, odgrywają ważną rolę w procesie tworzenia silnej gospodarki oraz współtworzą bezpieczeństwo ekonomiczne państwa. Znajdują się na niej również spółki o strategicznym znaczeniu ze względu na pełnioną misję, jak Polskie Radio i Telewizja Polska” – czytamy na stronie Msp.gov.pl.
Reklama
Wydaje się, że to pomieszanie z poplątaniem, a politycy błędnie interpretują spółki istotne ze względu na bezpieczeństwo państwa. Na wspomnianej liście znajdują się Polskie Radio i TVP, a w tym wypadku „istotny interes państwa” został pomylony z „istotnym interesem partii rządzącej”. – Spółka strategiczna dla bezpieczeństwa państwa funkcjonuje w newralgicznych obszarach gospodarki, jak np. energetyka. W tej branży będą to podmioty, które sprawują pieczę nad surowcami bądź kontrolują ich obrót albo są np. bardzo istotnym odbiorcą. Na tej zasadzie na listę spółek kluczowych wciągnięto Grupę Azoty, która jest największym odbiorcą gazu w Polsce – wyjaśnia Piotr Maciążek, ekspert ds. energetycznych z serwisu Energetyka24.com.
Reklama
Oprócz spółek z branży energetycznej na takiej liście powinni się znaleźć także właściciele sieci przesyłowych, zbrojeniówka czy podmioty zajmujące się infrastrukturą, jak właśnie portami, kolejami czy wodociągami. To, że tych ostatnich tam nie ma, nie dziwi, bo w polskich ministerstwach nikt się nad takim zagadnieniem poważnie nie pochylił. Poza tym bycie na tej liście to zdecydowanie za mało, bo oznacza jedynie to, że nikt nie będzie sprzedawał akcji danego podmiotu. Nie ma też na niej podmiotów prywatnych – co w pewien sposób jest przyznaniem wprost, że strategicznie ważne musi być państwowe. Nawet jeśli nas to będzie kosztować krocie.

Różne drogi – jeden cel

Kluczem w relacjach pomiędzy sektorami strategicznymi a państwem jest to, by w jakiś sposób rząd potrafił wyegzekwować to, czego od nich potrzebuje. Różne kraje podchodzą do tego w odmienny osób.
W 2005 r. Rosja przyjęła specjalną ustawę o spółkach strategicznych, która dotyczy kilkuset firm z takich sektorów jak wydobycie, bankowość i metalurgia. Zapisano w niej, że bez zgody władz nie można sprzedawać obcokrajowcom i podmiotom zagranicznym akcji tych przedsiębiorstw. Najważniejsze rosyjskie firmy, jak Gazprom czy Rosnieft, należą w co najmniej 51 proc. do państwa – mówi dr Jarosław Ćwiek-Karpowicz z Uniwersytetu Warszawskiego. – Rosja używa spółek strategicznych do odbudowy swojej pozycji międzynarodowej – dodaje ekspert związany też z Polskim Instytutem Spraw Międzynarodowych.
Inny model sprawowania kontroli nad spółkami strategicznymi obowiązuje w Niemczech, gdzie tacy giganci energetyczni jak RWE czy E.ON to spółki akcyjne z bardzo rozproszonym akcjonariatem. – Ale warto pamiętać, że udziały mają w nich zarówno niemiecki rząd, jak i poszczególne landy. Tak więc na pierwszy rzut oka formalnie wygląda na to, że są to po prostu prywatne koncerny, lecz w rzeczywistości kluczowe decyzje, m.in. takie jak zaangażowanie w gazociąg Nord Stream 2, akceptują niemieccy politycy – tłumaczy Piotr Maciążek.
Jeszcze inaczej funkcjonuje model anglosaski, gdzie formalny udział państwa występuje naprawdę rzadko. Mimo to trudno powiedzieć, by rządy USA czy Wielkiej Brytanii nie kontrolowały np. prywatnych firm zbrojeniowych. Za oceanem kary za nieprzestrzeganie reguł, które ustanawia administracja – np. zakaz eksportu technologii podwójnego zastosowania (cywilnego i wojskowego) – są bardzo duże i dotyczą wszystkich.
Nawet giganci płacą za to, że ich produkty czy czasem tylko poszczególne części choćby pośrednio trafią na rynki, na które trafić nie miały. Niepłacenie oznaczałoby brak kontraktów ze strony rządu USA, którego budżet zbrojeniowy jest największy na świecie. Nieco inną drogą podąża Wielka Brytania. Zlecając opracowanie drona Watchkeeper, który powstał na bazie produktu izraelskiej firmy Elbit, Brytyjczycy zapewnili sobie to, że mimo dostaw z zagranicy firmy na Wyspach w razie potrzeby są w stanie produkować ten sprzęt samodzielnie. I zrobili to, jedynie odpowiednio konstruując kontrakt. Warto pamiętać, że rządy zarówno w Waszyngtonie, jak i w Londynie nie mają oporów przed przejmowaniem udziałów prywatnych przez państwo. W czasie ostatniego kryzysu finansowego USA przejęły kilkanaście gigantycznych firm (m.in. fundusze Fannie Mae i Freddie Mac, koncerny motoryzacyjne), które były „zbyt duże, by upaść” – czyli skutki ich bankructwa byłyby dla państwa oraz społeczeństwa wyjątkowo dotkliwe. Z kolei Brytyjczycy nie wahali się ingerować w kolej, którą sprywatyzowali. Kiedy okazało się, że po oddaniu jej w prywatne ręce zaczęła rosnąć liczba wypadków – przyczyną były cięcia dokonane przez nowych właścicieli w środkach przeznaczonych na utrzymanie infrastruktury – „odebrali” prywatnym spółkom szyny.
Jeszcze inną drogą poszli Turcy, którzy np. budują swój przemysł poprzez intensywną współpracę z zachodnimi gigantami zbrojeniowymi – ale właścicielem tych podmiotów są zazwyczaj potężne fundacje kontrolowane przez państwo.

Byle konsekwentnie

Tymczasem w Polsce w ogóle nie przeprowadziliśmy debaty, czy to, co jest strategicznie istotne, musi być dotowane. Wydaje się, że taki punkt widzenia przyjęliśmy a priori. Spójrzmy na górnictwo – chcąc nie chcąc, jest to branża strategiczna.
Można wskazywać na Wielką Brytanię i na to, jak z górnikami rozprawiła się Margaret Thatcher. Jednak warto mieć na uwadze, że miks energetyczny wyspiarzy (zdywersyfikowanie źródeł pozyskiwania energii) jest znacznie bardziej różnorodny. U nas ponad połowa zużywanej energii pochodzi z węgla (kamiennego i brunatnego). Wbrew obiegowym opiniom znaczenie gazu jest przereklamowane – zaspokaja on mniej niż 15 proc. naszego zapotrzebowania na energię. Załóżmy więc, że strategia rządowa zakłada, iż wydobywanie węgla jest kluczowe. Ale to rodzi kolejne pytanie: czy kopalnie powinny być państwowe lub dotowane przez państwo?
W pierwszym odruchu chciałoby się powiedzieć, że tak. – Ale warto pamiętać, że prywatne kopalnie są w Polsce rentowne. Tam nie ma takich warunków pracy jak w firmach państwowych, nie ma czternastek, ale powstają nowe inwestycje i one przynoszą zyski – tłumaczy Piotr Maciążek. Strategiczne wcale nie musi być państwowe – w Polsce dokładamy do nierentownych kopalń tylko z powodów politycznych.
Nie ma u nas polityków zdolnych do powiedzenia, że czternastki i trzynastki nie są dane raz na zawsze. Za to zasady funkcjonowania przedsiębiorstw prywatnych można tak skonstruować, że interesy państwa będą znakomicie chronione, a w najgorszym razie – po prostu firmę znacjonalizować. Brzmi to radykalnie, ale tak powinno postępować sprawne państwo, które jest pod ścianą, a chce zapewnić bezpieczeństwo swoim obywatelom.
Tymczasem ruchy naszych rządów są pozbawione wizji. Choćby kilkuletniej. Doskonale pokazały to nagrane rozmowy byłej wicepremier Elżbiety Bieńkowskiej, która w rozmowie z byłym już szefem Centralnego Biura Antykorupcyjnego mówiła: – Prawda jest taka, że właściciel, czyli Ministerstwo Gospodarki, generalnie w d.... miało całe górnictwo przez całe siedem lat. Były pieniądze, a oni, wiesz, pili, lulki palili, swoich ludzi poobstawiali, sam wiesz, ile zarabiali i nagle pierdyknęło – tłumaczyła polityk, która na Barbórkę chętnie z górnikami się spotykała.
Niestety, strategii nie miał poprzedni rząd, na razie wydaje się, że nie ma jej także obecny (choć według zapowiedzi trwają plany jej przygotowania np. w sektorze energetycznym). Tak rok temu podsumowano sytuację na konferencji branżowej „Górnictwo jako branża strategiczna”: „Polska nie ma ani spójnej polityki surowcowej, ani długofalowej strategii gospodarowania złożami kopalin. Problematyka ta jest rozczłonkowana w różnych dokumentach strategicznych. Konkretne decyzje dotyczące często złóż o znaczeniu strategicznym dla kraju podejmowane są na najniższym szczeblu samorządowym” – czytamy w dokumentach pokonferencyjnych zapisanych w „Przeglądzie Geologicznym”.
Fatalnie wygląda także sytuacja w zbrojeniówce. Mimo szumnie ogłaszanej konsolidacji w formie Polskiej Grupy Zbrojeniowej i planu modernizacji armii, który ma być niesamowitym zastrzykiem finansowym oraz bodźcem rozwojowym dla tej gałęzi przemysłu, na deklaracjach się skończyło. Nowe kierownictwo resortu obrony właśnie będzie zmieniać główne programy modernizacyjne (co wbrew pozorom nie jest bezzasadne). Tu o tyle jest lepiej, że na pewno ta branża jest pod dosyć czujnym nadzorem – spółki mają wyznaczonych „opiekunów” ze służb, z którymi się regularnie kontaktują. Ale co ciekawe, największym eksporterem nowej broni w Polsce jest firma prywatna – WB Electronics, która w ostatnich latach z państwową PGZ często bywała w konflikcie. Tymczasem resort obrony wspierał państwowe tylko dlatego, że jest państwowe. To, że wielki moloch słabo sobie radzi na wolnym rynku, nie miało znaczenia. Jednak gdyby doszło do wojny, to kontrola państwa byłaby w WB tak samo mocna jak w spółkach państwowych. Dlatego pośrednie dotowanie tych drugich wydaje się zupełnie nieuzasadnione.

Co jest strategiczne

O tym, czy strategiczne ma być państwowe, czy prywatne, wydaje się decydować nad Wisłą przypadek. O połączeniu Lotosu i Orlenu czy stworzeniu narodowego giganta energetycznego na bazie PGE, Tauronu, Enei i Energi mówi się po cichu (ostatnio nawet głośno) od lat. Tymczasem prywatyzujemy Ciech. Brakuje w tym jednej strategii, za to można obserwować reakcje na bieżące wydarzenia.
30 września weszła w życie ustawa o kontroli niektórych inwestycji, która zakłada ochronę strategicznych polskich spółek przed wrogim przejęciem. „Umieszczenie podmiotu na liście oznaczać będzie, że przejęcie dominacji nad podmiotem podlegającym ochronie czy też istotnego uczestnictwa w nim poprzez nabycie akcji czy udziałów, praw majątkowych dotyczących podmiotów czy też przedsiębiorstwa tego podmiotu będzie wymagało zgłoszenia ministrowi skarbu. Będzie on mógł wydać sprzeciw wobec planowanej transakcji, jeśli zaistnieją przesłanki zagrożenia dla bezpieczeństwa i porządku publicznego wymienione w projekcie ustawy” – informowali urzędnicy Ministerstwa Skarbu Państwa.
Ta ustawa jest pokłosiem próby wrogiego przejęcia Grupy Azoty przez Rosjan. Problem w tym, że na razie takiej listy nie ma. Tak więc mamy pewne narzędzie, ale nie zdecydowaliśmy do końca, wobec których firm je stosować. Wydaje się jednak, że klucz może być prosty i związany jest z tym, dlaczego TVP trafiła na listę spółek strategicznych. Strategiczne i godne obrony są po prostu te spółki, w których pracują krewni i znajomi polityków. Ze względu na strategiczne bezpieczeństwo państwa jest to bezwzględnie niebezpieczne.