Pomysł wydawał się dobry: tuż po tym, jak Rosjanie wprowadzili embargo na wiele polskich produktów, rząd postanowił wyciągnąć rękę do eksporterów. Obiecał znowelizowanie ustawy antykryzysowej i przeznaczenie dodatkowych pieniędzy na pomoc dla poszkodowanych sankcjami. Sęk w tym, że nowe przepisy weszły w życie dopiero 1 lutego, czyli 10 miesięcy po wprowadzeniu przez Kreml zakazu sprowadzania naszej wieprzowiny oraz pół roku po zablokowaniu importu owoców i warzyw. W tym czasie większość przedsiębiorstw poradziła sobie z problemem sama.
Z zebranych przez nas informacji wynika, że w całym kraju wnioski o pieniądze z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych złożyło zaledwie sześć firm. Opiewają one na łączną kwotę niespełna 2 mln zł, podczas gdy do rozdysponowania jest 250 mln. Wstępnie rząd wyliczał, że ochroni przed zwolnieniami kilkanaście tysięcy pracowników z co najmniej 400 przedsiębiorstw. Dziś wiadomo, że dzięki nowym przepisom etaty zachowa ok. 300 osób.
Zdaniem ekspertów tak kiepskie efekty programu to wina tego, że wprowadzono go za późno. – Wsparcie zaoferowano w momencie, gdy pokryzysowy kurz zaczął opadać. To dowód na to, że rząd nie jest przygotowany na sytuacje nadzwyczajne – uważa dr Andrzej Sadowski z Centrum im. A. Smitha. Wtóruje mu Grzegorz Baczewski, ekspert Konfederacji Lewiatan. – Kryzys wywołany embargiem na dobre zaczął się w sierpniu 2014 roku. Przedsiębiorcy nie mogli czekać na pomoc z założonymi rękami. Musieli działać sami: wchodzili na nowe rynki zbytu albo zmieniali profil działalności – wyjaśnia.
Małe zainteresowanie firm publiczną pomocą nie martwi jednak Jacka Męciny, wiceministra pracy, który przygotowywał przepisy. Komentuje krótko: – To, że większość przedsiębiorców radzi sobie z embargiem, świadczy o sile naszego biznesu.
Reklama