Grecja znów zmierza w nieznane. W momencie gdy widać było pierwsze oznaki wychodzenia kraju z kryzysu, parlamentarzyści nie zdołali wybrać nowego prezydenta, doprowadzając tym samym do przedterminowych wyborów. Ich zwycięzcą prawdopodobnie zostanie skrajnie lewicowa Syriza, która zapowiada odrzucenie dotychczasowej polityki oszczędnościowej. Zgodnie z wolą naszego narodu za kilka dni wymuszone bailoutem oszczędności staną się elementem przeszłości. Przyszłość już się zaczęła - mówił wczoraj po głosowaniu lider Syrizy Aleksis Cipras
Przeprowadzone wczoraj rano trzecie i ostatnie głosowanie zakończyło się bolesną porażką kierowanej przez Antonisa Samarasa koalicji rządowej. Jej kandydat na prezydenta, były unijny komisarz Stawros Dimas, uzyskał tylko 168 głosów, czyli o 12 mniej, niż wynosiło niezbędne minimum. Konsekwencją takiego wyniku jest rozwiązanie parlamentu i rozpisanie przedterminowych wyborów. Odbędą się one już 25 stycznia. Nie mamy czasu do stracenia - wyjaśnił Samaras.
Choć wynik głosowania nie był niespodzianką, na rynkach finansowych przyjęty został fatalnie. Główny indeks giełdy w Atenach po głosowaniu poleciał w dół o 11 proc., choć później się trochę odbił i zakończył dzień 4-proc. spadkiem. Natomiast rentowność 10-letnich greckich obligacji wzrosła do 9,8 proc., czyli do poziomów poprzedzających pierwszy bailout dla Grecji w 2010 r. Konsekwencją głosowania będzie przedłużenie się politycznej niepewności o co najmniej miesiąc. Żadne ważne decyzje gospodarcze nie zostaną podjęte, dopóki nie powstanie nowy rząd, i to było widać na rynkach finansowych - mówi Reutersowi Theodore Krintas, analityk Attica Bank w Atenach.
Takie reakcje inwestorów nie dziwią. Według przeprowadzonego w miniony weekend sondażu Syrizę popiera 35 proc. Greków, co dzięki premii dla zwycięskiej partii dałoby jej 144 miejsca w 300-osobowym parlamencie. Centroprawicowa Nowa Demokracja może liczyć na 29 proc. głosów, co przełożyłoby się na zaledwie 78 mandatów. Syriza zapowiada skończenie z polityką zaciskania pasa, przywrócenie płacy minimalnej do 751 euro miesięcznie, podwyżki emerytur, cofnięcie przeprowadzonych prywatyzacji i uruchomienie pakietu stymulacyjnego w wysokości 5 mld euro w celu tworzenia nowych miejsc pracy.
Reklama
W ostatnim czasie wprawdzie nieco złagodziła ton, bo Cipras zapowiedział, że chce pozostania Grecji w strefie euro i zamierza negocjować warunki zakończenia programu bailoutowego, a nie jednostronnie je zerwać, ale i tak w Brukseli i we Frankfurcie widać zaniepokojenie. Mocne przywiązanie do Europy i szerokie poparcie wśród greckich wyborców i przywódców politycznych dla niezbędnych reform kreujących wzrost są niezbędne, by Grecja mogła dobrze prosperować - oświadczył unijny komisarz ds. gospodarczych Pierre Moscovici.
Reklama
Obawy o przyszłość Grecji są tym bardziej uzasadnione, że stan jej gospodarki powoli się poprawia i ten rok będzie pierwszym po sześciu latach recesji, który zakończy na plusie. W tym roku PKB ma wzrosnąć o 0,7 proc., a w przyszłym o 2,5 proc. Bezrobocie, które na początku tego roku wynosiło 28 proc., spadło do 25,5 proc. Problem w tym, że zmęczeni oszczędnościami Grecy nie wierzą w poprawiające się statystyki. Według niedawnego sondażu tylko 19 proc. pytanych uważa, że w ciągu najbliższego roku sytuacja gospodarcza się poprawi, podczas gdy zdaniem 53 proc. się pogorszy.
Wybory będą starciem między obawą o wyjście ze strefy euro a wściekłością na oszczędności. Rząd będzie podkreślał ryzyko związane z antyoszczędnościową platformą Syrizy, a Syriza będzie próbowała przekonać wyborców, że oferuje wiarygodną alternatywę bez narażania na ryzyko członkostwa kraju w strefie euro = mówi Giorgos Pagoulatos z Ateńskiego Uniwersytetu Ekonomii i Biznesu. W zamian za przyjęcie radykalnego programu oszczędnościowego Grecja otrzymała od 2010 r. dwa pakiety pomocowe w łącznej wysokości 240 mld euro.