Choć Stany Zjednoczone stają się największym światowym producentem ropy naftowej, nie znaczy to, że Bliski Wschód szybko wyjdzie z orbity ich zainteresowań. Ameryka jeszcze przez długi czas będzie potrzebowała uzupełniać własne wydobycie importem.

Reklama

Międzynarodowa Agencja Energetyczna (IEA) podała, że produkcja paliw płynnych (czyli ropy naftowej oraz cieczy wydzielonych z gazu ziemnego – NGL) w USA osiągnęła 11,5 miliona baryłek dziennie, dzięki czemu kraj minimalnie wyprzedził Arabię Saudyjską i znacząco Rosję (10,4 mln baryłek dziennie). Także pod względem produkcji samej ropy naftowej Stany Zjednoczone wyjdą wkrótce na pozycję lidera. Ten awans to efekt trwającego od 2008 r. boomu łupkowego w USA, dzięki któremu produkcja ropy naftowej w Stanach Zjednoczonych zwiększyła się o 60 proc.

Stany Zjednoczone są oczywiście największym beneficjentem tej sytuacji, bo dzięki temu spada ich zależność od eksportu. Ale wciąż jest ona duża – są one największym światowym konsumentem i importerem ropy naftowej. Według amerykańskiej agencji ds. energii EIA, z importu pochodzi obecnie prawie 40 proc. zużywanej w USA ropy. I choć jeszcze kilka lat temu ten odsetek wynosił 50 proc., to wciąż jest to za dużo, by Waszyngton mógł się nie przejmować tym, co się dzieje w krajach wydobywających surowiec. Poza tym, Stany Zjednoczone odpowiadają za ok. 11 proc. światowego wydobycia i nawet jeśli jak przewiduje IEA, ich produkcja wzrośnie do 13 mln baryłek dziennie, to nadal będą miały mniejszy wpływ na kształtowanie cen ropy niż kraje skupione w OPEC.

W samej tylko Arabii Saudyjskiej Amerykanie kupują 1,5 miliona baryłek ropy dziennie, co stanowi jedną piątą całego ich importu. To jednak nie jedyny powód, dla którego nawet w przypadku znaczącego uniezależnienia się energetycznego, nie przestaną się interesować Bliskim Wschodem. Ten region nadal pozostanie kluczowym z punktu widzenia bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych, bo islamski fundamentalizm jest obecnie większym zagrożeniem dla ich pozycji jako supermocarstwa niż np. Rosja. Waszyngton nie może też pozostawić Izraela samego sobie.

Reklama

Wzrost produkcji w Stanach Zjednoczonych ma znaczenie nie tylko dla tego kraju, ale i całego świata. Wraz z globalnym spadkiem popytu przyczynia się do tego, że mimo niepokojów na Bliskim Wschodzie cena ropy na giełdach nie tylko nie rośnie, ale wręcz spada. W czwartek baryłka ropy WTI po raz pierwszy od 17 miesięcy była notowana poniżej 90 dolarów, a Brent osiągnęła najniższy poziom od ponad dwóch lat. Niskie ceny uderzają w państwa żyjące z eksportu surowca jak kraje Bliskiego Wschodu, Wenezuela czy Rosja, dla której może się to okazać bardziej bolesne niż sankcje gospodarcze. Jeśli ten spadek doprowadziłby do zmiany reżimów w Rosji, Wenezueli czy Iranie, byłoby to bardzo korzystne z punktu widzenia Waszyngtonu, gorzej, że takie ryzyko istnieje także w przypadku jego bliskowschodnich sojuszników jak Arabii Saudyjskiej.

CZYTAJ TAKŻE: Ukraina kupuje gaz z Norwegii. Paliwo płynie ze słowackich rurociągów>>>