Nie znam nikogo, prócz paru zwichrowanych charakteropatów oraz osób, które ślubowały życie w ubóstwie, kto nie chciałby być bogaty. Albo przynajmniej zamożny. To zresztą dość skomplikowana sprawa: niby za zamożnego człowieka uznaje się w naszym kraju tego, kto zarabia miesięcznie powyżej 7,1 tys. zł brutto, ale łatwo wytłumaczyć, że z takim przychodem można co najwyżej nie poczuć się nędzarzem. Podobnie z bogactwem – wprawdzie kwota 20 tys. zł miesięcznie brutto wydaje się atrakcyjna, ale nie na tyle, aby mówić o krezusach. Z kolei majątek na poziomie pierwszej dziesiątki z list najbogatszych Polaków to już granica nie do pokonania. Za cenzus dobrobytu wzięłam więc co najmniej dziesięciokrotność średniej krajowej. 30 tys. zł – i więcej – miesięcznych wpływów. Niby dużo, ale też – biorąc pod uwagę potencjał choćby Jana Kulczyka – niewiele.

Reklama

Czytaj cały artykuł w e-wydaniu "Dziennika Gazety Prawnej" >>>