Kilometrowe kolejki przed kantorami i strach przed utratą oszczędności. W takiej atmosferze Białorusini oczekują dewaluacji rubla. "Zdążyłam kupić dolary przed falą paniki. Teraz to niemożliwe" - opowiada nam mieszkająca w stolicy Lera. W marcu Białorusini kupili na czysto w sumie 768 mln dol. Oferty sprzedaży banknotów dolarowych pojawiły się nawet na portalach aukcyjnych. "Początkowo pod kantorami stali głównie ludzie młodzi, którzy o kłopotach dowiedzieli się z internetu. Teraz widać coraz więcej staruszek, czyli wieść o nadchodzącej dewaluacji dotarła już do wszystkich. Boimy się utraty oszczędności" - opowiada.
Od wczoraj nieoficjalnie wiadomo, że rząd i kierownictwo centralnego Nacbanku porozumiały się w sprawie faktycznej dewaluacji waluty. Oficjalnie dolar jest wart 3060 rubli, jednak firmy rozliczają się między sobą po kursie ok. 3800 rubli. Ten drugi kurs może zostać zalegalizowany dla transakcji dokonywanych na giełdzie walutowej. W ten sposób wzrośnie opłacalność eksportu, a firmy, które już dziś mają obowiązek wymiany 30 proc. zysku w twardej walucie, nie będą ukrywać rzeczywistych dochodów.
Zapłacą za to zwykli obywatele i importerzy. – W ciągu dwóch godzin obszedłem kilkanaście kantorów. W sumie znalazłem 13 dol. – opowiada Dźmitry. Siarhiej z Mińska na jednym z białoruskich forów internetowych opisuje: „Chciałem kupić 800 dol. w Biełarusbanku. Pani w kasie miała 50. Odpowiedziałem, że musi kłamać, skoro sam prezydent mówił, że waluta jest. Uśmiechnęła się, po czym znalazła jeszcze 150 dol.”.
W weekend głos zabrał prezydent. – Dziś, jutro, pojutrze, w ciągu tygodnia rozwiążemy tę sytuację – mówił, co eksperci uznali za zapowiedź dewaluacji. Winę za problemy Łukaszenka zrzucił na... obywateli. – Po co było się rzucać na kantory? Żyjemy za ruble, a wy wzięliście z banków mnóstwo waluty – dowodził.
Reklama
Przyczyny jednak są bardziej skomplikowane. Od czterech lat Rosjanie odcinają Mińsk od dotacji, które na przełomie wieków sięgały 15 proc. PKB. Podwyżki cen gazu i ropy sprawiły, że rafinerie – główne źródło dewiz – zaczęły mieć problemy z płynnością finansową. Wzrost cen węglowodorów dramatycznie napompował wartość importu (w styczniu wzrosła o 36 proc.).
Reklama
Problemy pogłębiła polityka władz. Łukaszenka obiecał przed grudniowymi wyborami podwyższenie średniej pensji do 500 dol. Cel osiągnął, jednak kosztem ogromnych wyrzeczeń. W pierwszym kwartale tego roku poziom rezerw runął o 1/4 i sięga 3,8 mld dol. To równowartość trzech tygodni importu, podczas gdy MFW za bezpieczny poziom uznaje poziom trzech miesięcy. Nie pomogły ani emisja euroobligacji, ani skupowanie przez Nacbank waluty od banków komercyjnych.
Przyjęcie do wiadomości deprecjacji rubla jest jedynym wyjściem, by odwlec krach i przeprowadzić niezbędne reformy. Mińsk co prawda stara się o 3 mld kredytu z Rosji, jednak decyzje mają zapaść najwcześniej w maju. Jeśli jednak rubel zostanie zdewaluowany, będzie to dla władz drugie w ciągu miesiąca podkopanie podstaw popularności prezydenta. Pierwszą – bezpieczeństwo i spokój społeczny – zniszczyła bomba na stacji Kastrycznickaja. Drugą – stabilizację finansową – naruszy powrót realnej wartości pensji grubo poniżej wyborczej bariery 500 dol.