Na kilka dni przed czwartkowym szczytem UE Berlin precyzuje swoje plany na pokryzysowe urządzenie Europy. Niemcy proponują przekształcenie strefy euro w małą unię fiskalną ze wspólnym nadzorem bankowym, zharmonizowanymi podatkami i z kontrolowaniem budżetów przed ich uchwaleniem na poziomie narodowym.
Jeśli taki scenariusz nie zostanie zrealizowany, rząd Angeli Merkel nie wyklucza podziału strefy euro na dwie części: zdrową, z euro-1, zarządzaną przez Berlin plus państwa Beneluksu. I chorą, z euro-2, zarządzaną przez Paryż i tworzoną przez kraje z grupy PIIGS, czyli Portugalię, Włochy, Irlandię, Grecję i Hiszpanię.
Berlin zapowiada, że w zamian za nowe reguły gry w strefie jest gotów iść na kompromis w sprawie emisji euroobligacji. W wywiadzie dla wczorajszego wydania dziennika „Bild Zeitung” minister finansów Wolfgang Schaeuble dopuścił możliwość ich emisji. – Za 10 lat struktura strefy euro będzie o wiele bardziej przypominała to, co nazywamy unią polityczną – komentuje dla „Bilda” Schaeuble.
Jeszcze w piątek w trakcie spotkania we Freiburgu z prezydentem Francji Nicolasem Sarkozym kanclerz Merkel wykluczyła zarówno emisję euroobligacji, jak i zwiększenie Europejskiego Funduszu Stabilności Finansowej. Konserwatywny dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” obliczył, że Niemcy straciłyby 17 mld euro w ciągu trzech lat z powodu różnicy w rentowności ich obligacji (1,73 proc.) i obligacji w 16 krajach unii walutowej (3,31 proc.). Teraz Berlin zmienia ton. Chce kompromisu, ale za cenę uwzględnienia swoich pomysłów na kryzysowe zarządzanie Unią.
Reklama
Sam Schaeuble w marcu postulował stworzenie mechanizmu, który pozwoli na wyrzucenie ze strefy euro najbardziej zadłużonych państw. Ale we wczorajszym wywiadzie i w tym punkcie zmienił front. – Opuszczenie strefy euro nawet przez mały kraj miałoby katastrofalne skutki. Nie można dopuścić do powtórzenia błędu, który został popełniony, gdy dopuszczono do bankructwa Lehman Brothers – mówił.
Reklama
Marco Incerti, ekspert brukselskiego European Policy Center (EPC), komentuje, że zmiana podejścia Niemiec ma także wymiar taktyczny.
– Na szczycie w Brukseli Merkel chce przeforsować punkt o powołaniu od 2013 roku nowego Europejskiego Mechanizmu Stabilności Finansowej, w którym prywatni inwestorzy poniosą część kosztów bankructwa państw strefy euro. Kraje południa Europy są temu przeciwne, bo to zwiększa koszty obsługi ich długu – podsumowuje w rozmowie z „DGP” Incerti. Pod koniec tygodnia w Brukseli mają zapaść decyzje, czy otwierać traktat lizboński, co do niego wpisać i ile postulatów Niemiec zostanie zrealizowanych.



Wejście do euro korzystne, ale po ustaleniu nowych zasad działania strefy
Czeska prasa spekuluje o tym, że Angela Merkel będzie wspierać polskie i czeskie wysiłki na rzecz jak najszybszego wejścia obydwu krajów do unii walutowej. Miałoby to służyć przesunięciu układu sił: z zainfekowanego chorobą zadłużenia południa Europy do centrum, które może się pochwalić wzrostem gospodarczym. Jednak moim zdaniem Polska i inne kraje nie powinny spieszyć się z euro. Przynajmniej dopóki obecne zasady działania Eurolandu nie zostaną zmienione.
Kierunek tych zmian z perspektywy Berlina jest dość jasny. Od podpisania traktatu z Maastricht w 1991 roku wiadomo było, że konsekwencją unii walutowej musi być powołanie unii fiskalnej, bo inaczej układ nie będzie stabilny. Wciąż jednak kraje członkowskie prowadzą politykę budżetową wyłącznie w funkcji swoich narodowych interesów, a nie interesów Eurolandu.
Inna konieczna reforma to harmonizacja podatków. Nie może być tak, że w ramach unii walutowej Irlandia pobiera 12,5-procentowy podatek od zysku firm, a Niemcy – dwa razy wyższy. To wytwarza niezdrową konkurencję i zupełnie sztuczne przepływy finansowe.
Wreszcie trzeba doprowadzić do emisji euroobligacji. Dziś rynki finansowe zręcznie rozgrywają różnice między poszczególnymi krajami unii walutowej. Jest to dla nich bardzo zyskowne, ale równocześnie niezwykle kosztowne dla społeczeństw tych państw.