Międzynarodowy Fundusz Walutowy ostrzega kraje rozwijające się – a w szczególności Brazylię, Indie oraz Chiny – przed nową falą kryzysu. Problemem dla nich może się stać tzw. spekulacyjny gorący pieniądz.

Reklama

Państwa rozwijające się, które o wiele szybciej wychodzą z zapaści wywołanej przez pęknięcie ogromnej bańki na rynku nieruchomości w USA w 2008 r., mogą paść ofiarą własnego sukcesu. Walcząc z inflacją wywoływaną rosnącymi cenami żywności, utrzymują one wysokie stopy procentowe – o wiele wyższe niż w krajach rozwiniętych, jak np. Ameryka, która obniżyła je wręcz do historycznego minimum. "To może spowodować napływ kapitału spekulacyjnego, który napędzi wzrost inflacji, i powstawanie kolejnych baniek" - ostrzega MFW, który przebadał gospodarki 57 rozwijających się krajów.

Pieniądz musi zarabiać

"Po świecie krążą setki wolnych miliardów dolarów, które muszą gdzieś zostać szybko zainwestowane, ponieważ w innym przypadku spekulanci nie będą zarabiać. Widoki na dobre zyski dają teraz te państwa, w które kryzys nie uderzył tak dotkliwie" - mówi David Chillosi z London School of Economics.

Reklama

Od czasu upadku potężnego amerykańskiego banku Lehman Brothers w 2008 r. - które to wydarzenie dało początek kryzysowi - najpotężniejsze państwa rozwijające się tylko przez chwilę odczuwały kryzys i ponownie rozwijają się w olbrzymim tempie. Indeksy giełdowe Brazylii, Indii i Chin spadły zaledwie o 15 proc., podczas gdy w państwach rozwiniętych aż o 30 proc. Co więcej, w najgorszym momencie kryzysu – w pierwszym kwartale 2009 r. – ich produkcja nie uległa załamaniu. "Nasze główne przesłanie brzmi: pieniądze nie dyskryminują już państw rozwijających się. To nagroda za ich politykę. Ale niech nasz raport będzie też dla nich ostrzeżeniem" - stwierdzają eksperci funduszu.

MFW zaleca tym krajom, by dla własnego dobra prowadziły ostrożną politykę monetarną i bacznie przyglądały się napływającemu kapitałowi. Nie każdy dolar, euro czy jen jest długotrwałą inwestycją, korzystną dla rozwoju ich gospodarek. Spora część funduszy to tzw. spekulacyjny gorący pieniądz - inwestorzy są zainteresowani szybkim zyskiem i za chwilę uciekną tam, gdzie będą mogli więcej zarobić. Państwa rozwinięte mogą wówczas doświadczyć losu Argentyny, która u progu tej dekady była zmuszona ogłosić bankructwo. Początkiem załamania jej gospodarki była decyzja sąsiedniej Brazylii o dewaluacji reala - spekulanci natychmiast przerzucili tam swoje pieniądze.

Pociągną nas za sobą

Reklama

Zagrożenie nową falą kryzysu jest bardzo realne. Chiny – które w I kwartale tego roku zanotowały wzrost PKB o prawie 12 proc. – walczą i z inflacją, i z bańką na rynku nieruchomości. Już trzeci raz w tym roku podwyższyły próg obowiązkowej rezerwy gromadzonej przez banki, dzięki czemu z rynku miało zniknąć 44 mld dol. Wprowadzono ograniczenia w odsprzedaży nowo zbudowanych nieruchomości i ustalono limity wysokości kredytów dla osób, które chcą wybudować lub kupić drugi dom. Banki zobowiązano też do przeprowadzania co kwartał oceny przyznawanych kredytów, by oszacować, czy nie zwiększa się liczba złych pożyczek – tych, które nie zostaną spłacone. Na razie walka o schłodzenie rynku nie przynosi jednak skutku i bańka pęcznieje – ceny nieruchomości w największych chińskich miastach osiągnęły najwyższy poziom od pięciu lat.

Napływ spekulacyjnego kapitału daje też o sobie znać w Indiach, w których wzrost gospodarczy w tym roku może sięgnąć nawet 10 proc. Rząd w New Delhi zmaga się z inflacją: w maju wyniosła ona już 10,16 proc. Rośnie presja na szefa banku centralnego, by podwyższył stopy procentowe. Rząd już zapowiedział, że do końca roku zdusi wzrost cen do 6 proc. Z podobnym problemem zmaga się też Brazylia, której gospodarka w tym roku wzrośnie o niecałe 3 proc. PKB. Inflacja liczona w połowie maja rok do roku wyniosła już 5,26 proc.; na koniec ubiegłego roku wzrost cen wyniósł niewiele ponad 4 proc. "Trzeba się przyglądać kondycji rynków wschodzących, bo jeśli popadną one w gospodarcze trudności, wkrótce odbije się to na państwach rozwiniętych ze zwielokrotnioną siłą" - dodaje David Chiliosi.