Drobiarze już zaczynają liczyć zyski. I nic dziwnego. Właśnie wiceminister rolnictwa Henryk Kowalczyk i wiceminister Administracji Głównej ds. Nadzoru Jakości, Kontroli i Kwarantanny Li Chuanqin podpisali protokół pozwalający na eksport większej ilości drobiu do Azji.
O zwiększenie handlu z Chinami nasi drobiarze zabiegali od dawna. Dyskusje były gorące, gdyż należało ustalić nie tylko ilości, które możemy tam wysyłać, ale też warunki sanitarne, w jakich ma się to odbywać. A że Chiny same drobiu hodują mnóstwo, trudno było przeforsować swoje argumenty.
Dyskusja była zażarta, ale walczono o wielkie zyski. Bo Chiny kupują od nas najwięcej skrzydełek, łebków i łapek kurzych. W Polsce w większości musiałyby zostać zniszczone, a tak można na tych odpadkach nieźle zarobić.
Wygraliśmy tę batalię, ale Chińczycy postawili jeden warunek: wyślą do nas swych inspektorów, by skontrolowali zakłady, które będą produkować mięso na eksport. Na szczęście to w zasadzie tylko formalność. Bo ci odbiorcy nie marudzą tak jak Rosjanie, nie czepiają się nieistniejących nieprawidłowości, ale rzetelnie sprawdzają, czy wszystko zgodne jest z ich normami. Przedstawiciele naszego resortu rolnictwa twierdzą, iż nie ma powodów do niepokoju.
Z czym najczęściej robi się chińskie dania? Z kurczakami z Polski. To nie żart. Chińczycy tak rozkochali się w tłuściutkim drobiu od nas, że chcą go coraz więcej. Właśnie podpisali umowę z naszym rządem na zwiększenie importu.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama