Propozycje "nie do odrzucenia" zarząd miał składać związkowcom 19 marca. Osoby, z którymi rozmawiała dyrekcja, twierdzą, że było bardzo nieprzyjemnie. Nie chcą ujawnić swoich nazwisk, bo boją się o pracę. Tylko Wanda Stróżyk - szefowa "Solidarności" Fiata - otwarcie mówi, że 19 marca zarząd szantażował pracowników.

"Sugerowano pracownikom <Solidarności>, że jeśli nie wypiszą się ze związku, to np. zostaną przeniesieni do gorszej pracy. Firma ma na każdego haki. Wie np., że dany pracownik stara się o zapomogę lub studiuje. Podczas rozmów wyciągano tego typu rzeczy. Brakowało tylko pał, czołgu i tarczy zomowskiej" - mówi dziennikowi.pl Stróżyk. Twierdzi, że w fabrykach Fiata krążą tzw. REPO, czyli osoby, które zbierają informacje o pracownikach.

Fiat Auto Poland broni się. "Dzień 19 marca nie był żadnym szczególnym dniem. Rozmowy z pracownikami odbywają się u nas często i zawsze mają przyjazny charakter. To nieprawda, że tego dnia podsuwano związkowcom jakieś deklaracje. Nikogo nie zastraszano. Tego typu spotkania są standardem we wszystkich zakładach Fiat Auto Poland. W trakcie rozmów REPO starają się poznać bieżące problemy pracowników, by usprawnić pracę i zwiększyć jej komfort" - tłumaczy dziennikowi.pl Bogusław Cieślar, rzecznik prasowy Fiat Auto Poland.

Konflikt między "Solidarnością" a dyrekcją tyskiej fabryki Fiata wybuchł już po zamknięciu negocjacji w sprawie podwyżek płac dla wszystkich pracowników. Na wysokość podwyżek zgodziło się sześć związków zawodowych działających w firmie Fiat. Uzgodnień nie podpisała tylko "Solidarność". Nie podobało jej się, że pracownicy bielskiej fabryki Fiata dostali o 40 proc. większe podwyżki niż pracownicy Fiata w Tychach.





Reklama