Coraz więcej korzyści mamy z tego, że do Polski ściągają wielkie zachodnie koncerny. Stawiają tu swe fabryki, dając ludziom pracę. Ale jeszcze do niedawna na tym się kończyło. Szeregowy pracownik zarabiał 800-900 zł na rękę. Kiedy tylko dowiadywał się, że konkurencja płaci lepiej, zwalniał się i zmieniał pracę.
W dodatku mnóstwo fachowców uciekło z kraju. Zaczął się problem - skąd wziąć ludzi do pracy. Jedyną skuteczną na to radą okazało się... podwyższenie wynagrodzeń. I tym sposobem - jak pisze "Puls Biznesu" - pensje ślusarzy, tokarzy czy innych pracowników wielkich fabryk od 2005 roku wzrosły co najmniej o połowę. Bo dzisiaj przyzwoita pensja, za jaką jest szansa skompletować załogę, to 1200-1500 zł na rękę.
To i tak niewiele w porównaniu z zarobkami tych, którzy etat znaleźli za granicą. W Niemczech ślusarzom czy tokarzom płaci się 2 tys. euro, czyli prawie 8 tys. zł. U nas takie wynagrodzenie może dostać co najmniej kierownik albo dyrektor.
Duże firmy najbardziej boją się utraty pracowników. Dlatego coraz częściej podnoszą pensje, by ich zatrzymać. Przedsiębiorstwa już nie łudzą się, że znajdą ludzi za 800 zł. Dziś muszą zapłacić ślusarzowi czy tokarzowi 1200 zł na rękę.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama