Po dzisiejszym otwarciu największych europejskich giełd ich indeksy - najprościej mówiąc, wskaźniki cen akcji spółek - poszły w dół. Na szczęście niewiele - góra o dwa procent, jak w Warszawie.

Reklama

A wyglądało groźnie. Na Wall Street tak drastycznej przeceny akcji jak wczorajsza nie było od czasu ataku na World Trade Center.

Wszystko zaczęło się od dynamicznie rozwijającej się dotąd chińskiej giełdy. Jej indeks wzrósł w ubiegłym roku o ponad 130 proc. Wśród inwestorów poszła plotka, że rząd w przyszłym tygodniu zamierza dobrać się do skóry spekulantom, którzy robią na niej fortuny. Na wieść o planach rządowych inwestorzy wycofali w panice z parkietu ponad 100 miliardów dolarów (300 miliardów złotych). Indeks spadł prawie o 9 proc.

Giełdy na świecie wpływają na siebie nawzajem, dlatego długo nie trzeba było czekać na reakcję innych - jak kostki domina przewracały się indeksy kolejnych parkietów. W Europie od lat nie było tak gigantycznego jednodniowego spadku. Na warszawskiej giełdzie indeksy poleciały 4,5 proc. w dół, spadały akcje prawie wszystkich spółek.

Reklama

Zareagowała też giełda tokijska. W momencie zamknięcia sesji jej wskaźnik spadł 3 proc. poniżej swojej wczorajszej wartości.

Analitycy szukają teraz przyczyn giełdowego krachu. Uważają, że może chodzić nie o Chiny, a oczywiście o Stany Zjednoczone. Według wszelkich danych, gospodarka w tym kraju zwalnia. Oliwy do ognia dolała jeszcze wypowiedź byłego szefa amerykańskiego Banku Rezerw Federalnych (odpowiednika naszego NBP) Alana Greenspana. Uczestnicy konferencji w Hongkongu połączyli się z nim poprzez łącze satelitarne i usłyszeli, że najwyraźniej kończy się boom gospodarczy zapoczątkowany w 2001 r.