Nie myśl sobie, że jak od ręki dostaniesz zgodę na budowę, bo pozwolenie nie będzie już konieczne - dom możesz zacząć budować po 30 dniach od zgłoszenia takiego zamiaru w urzędzie, ale nie powstanie on w mgnieniu oka. Bo jak już zaczniesz go stawiać, będziesz musiał użerać się z tłumem inspektorów, którzy muszą go obejrzeć - czytamy w "Gazecie Prawnej". A każda wizyta kontrolerów będzie oczywiście kosztować.

Chodzi o to, żeby domy nie powstawały samowolnie, Ministerstwo Budownictwa chce nasyłać nam sztaby niezależnych fachowców, którzy będą się przyglądać, czy wszystko robimy zgodnie z prawem. Pierwsza kontrola będzie tuż po zalaniu fundamentów. Ma sprawdzić, czy są one takie, jak na planie i wylane zgodnie ze sztuką, czyli np. nie są za słabe. Kolejna, kiedy doprowadzimy już do tzw. stanu surowego.

Tak przewidują nowe przepisy, nad którymi pracuje właśnie resort budownictwa. Niestety, nie ma w nich określonych terminów, w jakich inspektorzy muszą się stawić na nasz plac budowy. Nie ma też ani słowa o kosztach, czyli jakie mogą zaśpiewać nam stawki za swe usługi.

Ale nie trzeba być superspecjalistą, by stwierdzić, że budowa domu podrożeje. Bo kontrolerzy muszą być z firm mających certyfikat resortu. A to znaczy, że nie każda będzie mogła takie usługi świadczyć, za to każdy inwestor musi taką wynająć. I zapłacić. Ministerstwo szacuje, że nie więcej niż 200 zł za inspekcję, ale w końcu mamy wolny rynek i każdy może sobie ustalić własne stawki.





Reklama