W kilku miastach Polski takie naloty już się odbyły. Nerwowo było w ostatnich dniach m.in. w Stalowej Woli i Jastrzębiu. Policjanci sprawdzali tam, czy miejscowi biznesmeni i mieszkańcy nie korzystają z nielegalnego oprogramowania oraz nie mają w komputerach pirackich nagrań czy filmów. Każdy, u kogo wykryto niedozwolone rzeczy, tracił twardy dysk albo cały komputer, jeśli miał on fabrycznie założone plomby.

"Policjanci nie sprawdzają na chybił trafił obywateli. To zwykle efekt większego dochodzenia. Nie wchodzimy do każdego domu, ale tylko tam, gdzie jest podejrzenie, iż mogą być używane nielegalne programy czy nagrania" - tłumaczy dziennikowi.pl Marcin Szyndler z Komendy Głównej Policji.

Mundurowy, nim go wpuścisz do domu czy biura, powinien pokazać nakaz od prokuratora o przeszukaniu komputera. "Tylko w wyjątkowych przypadkach, kiedy np. dostaniemy informację, iż ktoś właśnie może likwidować dowody przestępstwa, np. kasować pliki, wchodzimy bez nakazu na tzw. legitymację. Ale potem tłumaczymy się z tego u prokuratora, który bada, czy postąpiliśmy zgodnie z prawem. Jak je złamaliśmy, sprawdzana osoba może wystąpić do sądu o zadośćuczynienie" - wyjaśnia Szyndler.

Co dzieje się z naszym sprzętem? Staje się dowodem przestępstwa. O tym, czy możemy go odzyskać, musi więc zadecydować sąd. W praktyce oznacza to, że nim będzie wyrok, miną długie miesiące. Poza tym będziemy odpowiadać za złamanie prawa. Za piractwo komputerowe grozi od 3 miesięcy do 5 lat więzienia.





Reklama