"Tam, gdzie urzędy są zamknięte, uczestnicy protestu obiecali, że starsi ludzie będą mogli odebrać emerytury i renty. Ci, którzy nie mogą po nie przyjść sami, mogą wysłać na pocztę osobę upoważnioną, która odbierze pieniądze" - mówi Radosław Kazimierski, rzecznik Poczty Polskiej.
Tyle że większość urzędów pocztowych w Polsce wciąż jest zamknięta na dziesięć spustów. Jeśli nawet będziemy mieli szczęście i trafimy na zamkniętą pocztę ze strajkującymi w środku, to i tak trzeba będzie walić w drzwi i okna. Tylko tak zwabimy buntowników z pocztowych zapleczy.
Szczęściarzami są emeryci i renciści z Bydgoszczy i Wielkopolski. Pocztowcy z tamtych rejonów zlitowali się nad nimi i wrócili do pracy. Reszta kraju jest pocztowo sparaliżowana. A wszystko dlatego, że związkowcy nie dogadali się z dyrekcją w sprawie podwyżek. Listonosze chcą podwyżek pensji z 1 do 1,5 tys. zł na rękę i po 300 zł dla innych pracowników poczty. Zarząd Poczty Polskiej daje im tylko po 1300 zł i po 50 zł dla pozostałych.
Emeryci i renciści, którzy mieli dziś dostać wypłaty, muszą przyjść na zamkniętą pocztę i walić w drzwi. Jak ktoś otworzy, to da pieniądze - mówią strajkujący pocztowcy. Dodają, że na listonosza można liczyć tylko w Bydgoszczy i Wielkopolsce.
Materiał chroniony prawem autorskim - wszelkie prawa zastrzeżone. Dalsze rozpowszechnianie artykułu za zgodą wydawcy INFOR PL S.A. Kup licencję
Reklama
Reklama
Reklama