Ale spokojnie. Dla klientów nie będzie to oznaczało utrudnień w wypłacie odszkodowań lub w zawieraniu polis. Jeśli z zarządu PZU i PZU Życie odejdzie czterech przedstawicieli holenderskiego koncernu Eureko, firma nie będzie mogła podejmować strategicznych decyzji takich jak np. nowe inwestycje.

"To nieprzychylny krok wobec spółki" - oznajmił minister skarbu Wojciech Jasiński. I ma rację. Bo zarząd musi być kompletny, by mógł podejmować decyzje w tak ważnych sprawach jak np. inwestycje albo wysokość składek.

Skarb państwa ma też rację jeszcze w jednej sprawie. A mianowicie, że broni PZU przed zakusami Holendrów. Ludzie z Eureko sądzą się bowiem z naszym państwem przed międzynarodowymi trybunałami i arbitrażami o kolejne 21 proc. udziałów w PZU (mają już 33 proc.). Chcą je kupić, bo obiecał im to jeszcze rząd Jerzego Buzka (1997-2001). Problem w tym, że polski rząd kwestionuje dziś tę umowę i twierdzi, że była ona dla Polski po prostu niekorzystna.

Jeśli Polska przegra tę batalię, to nie dość, że Eureko zostanie większościowym udziałowcem PZU, ale na dodatek Polska będzie musiała zapłacić Holendrom gigantyczne odszkodowanie - prawie 10 mld zł. Nic dziwnego zatem, że Sławomir Netzel, obecny prezes PZU i człowiek ministra Jasińskiego, używa sztuczek prawnych, by pozbawić Holendrów wpływów w zarządzie koncernu. I - jak sam przyznaje - te sztuczki działają. Bo dzięki nim, członkowie zarządu z ramienia Eureko, poza drobnymi sprawami, nie odpowiadają już za nic.





Reklama