"Takich wahań nie da się wytłumaczyć w żaden racjonalny sposób" - przyznaje analityk walutowy Marek Rogalski. Po fatalnym wtorku, kiedy złoty był najtańszy od 2004 r., w środę przyszło kolejne uderzenie. Tylko w ciągu jednej godziny, między 8 a 9 rano, euro zdrożało o około 10 groszy. Większość analityków nie ma wątpliwości: to kolejna fala spekulacyjnego szturmu na naszą walutę. Gra toczy się o takie wywindowanie notowań złotego, by jego sprzedaż opłaciła się bankom i funduszom. Nie jest to trudne, bo rynek walutowy w Polsce jest płytki. "Obroty są małe, przepływ kapitału przez granice nikły, instytucje finansowe wolą siedzieć na gotówce, niż handlować walutami, akcjami czy obligacjami" - mówi Krzysztof Rybiński, były wiceprezes NBP.

Dlatego spekulantom tak łatwo przejąć kontrolę nad kursem złotego. "Nawet niewielkie pojedyncze transakcje rzędu kilkudziesięciu milionów euro wpływają teraz na duże skoki kursu złotego" - przyznaje Rybiński.

Tak było również wczoraj. Kiedy waluty w innych krajach naszego regionu trzymały się nieźle, a notowania giełdowe rosły - złoty słabł w oczach. Nie pomogły nawet zapewnienia szefa NBP Sławomira Skrzypka, że nie jest potrzebna interwencja banku centralnego, by umocnić naszą walutę. Akcji ratunkowej nie chciał też wicepremier Waldemar Pawlak. "Nie ma takiej potrzeby, byłaby to tylko pożywka dla spekulantów" - powiedział w radiowej "Jedynce".

Kto osłabia złotego? Prawdopodobnie zagraniczneinstytucje finansowe, jednak nikogo nie można złapać za rękę. Czemu? "Bo rynek nie jest monitorowany. Obroty nie są analizowane i rejestrowane, jak na przykład na giełdzie" - wyjaśnia Przemysław Kwiecień, główny ekonomista X-Trade Brokers Dom Maklerski.

Nie wiadomo, czy zamieszanie z naszym pieniądzem nie skończy się dla nas tragicznie, bo złoty jeszcze nie sięgnął dna. Wczoraj analitycy Merrill Lynch zalecili inwestorom pozbywanie się złotego i forinta, a Ulrich Leuchtmann, strateg walutowy Commerzbanku, przepowiada 10-proc. osłabienie naszej waluty. Jeżeli tak się stanie, za chwilę padnie historyczny rekord za euro z 2004 r., czyli 4,95 zł. Tego nasza gospodarka może nie udźwignąć. "Słaby złoty oznacza dla polskiego rządu wyższe koszty obsługi zagranicznego zadłużenia. W efekcie większe wydatki i deficyt budżetowy" - mówi Rybiński. Stracą importerzy, kierowcy płacący za drożejącą benzynę, rodziny z kredytami walutowymi. Zyskają eksporterzy.

Czy ta gra ma jakikolwiek koniec? "Tak. Wystarczy, że co najmniej jedna duża instytucja zacznie realizować zyski i wyprzedawać u nas dolary czy euro, bo uzna, że kursy już dalej nie będą rosły" - mówi Kwiecień. Wtedy sytuacja się odwróci i złoty, zamiast tracić, będzie zyskiwał nawet 10 groszy w ciągu godziny.









Reklama