Jak to zwykle w przypadku finansów osobistych bywa, nie ma jednoznacznej odpowiedzi na tak postawione pytanie. Całkowity koszt kredytu, rozumiany, jak suma zapłaconych odsetek i opłat, znany będzie dopiero po zakończeniu spłaty, a tylko w historycznym ujęciu można ocenić, jakie rozwiązanie było tańsze. Ponadto, wybór waluty kredytu jest sprawą indywidualną, zależną od skłonności do podjęcia ryzyka kursowego, wysokości osiąganych dochodów, a dziś jeszcze dodatkowo posiadanego wkładu własnego.

Reklama

Jednym z argumentów przemawiającym za zaciągnięciem kredytu w euro jest oprocentowanie o 2-3 pkt. proc. niższe niż w złotych. W rezultacie rata kredytu na kwotę 200 tys. zł zaciągniętego na 30 lat w euro jest o kilkaset złotych niższa niż rata takiego samego kredytu w złotych. Marże w przypadku kredytów w euro są co prawda wyższe niż w złotych, ale za to oprocentowanie rynkowe jest niższe. Średnia marża dla kredytów w euro ok. 3,2 proc., a dla kredytów w złotych – 2,2 proc.. Pamiętajmy jednak, że osoba, która dziś zaciągnie kredyt w złotych za kilka lat będzie spłacała kredyt w euro z marżą o 1 pkt. proc. niższą niż osoba, która zaciągnie kredyt w euro od razu.

Załóżmy, że euro zostanie wprowadzone w Polsce dopiero za pięć lat. Dla uproszczenia wyliczeń przyjmijmy, że stopy procentowe w Polsce i w strefie euro oraz kurs euro/złoty pozostaną są stałe w czasie. Załóżmy, że kredytobiorca zaciągnął kredyt w euro w połowie stycznia tego roku na kwotę 200 tys. zł ze średnią rynkową marżą wynoszącą 3,2 proc. Przez cały okres kredytowania spłaci w sumie ok. 420 tys. zł.

Dla porównania osoba, która zaciągnęła kredyt w złotych z marżą 2,2 proc. przez pięć lat funkcjonowania złotego spłaci w sumie 85,5 tys. zł. Przez kolejnych 25 lat, kiedy będzie już w naszym kraju funkcjonowało euro, kredytobiorca – przy założeniu stałości stóp rynkowych - spłaci ok. 308 tys. zł. W sumie spłaci więc 393 tys. zł. To mniej niż wyniosła suma rat dla kredytu w euro. Nie zapominajmy jednak o założeniu stałości oprocentowania i kursu walutowego.

Reklama

Na ostateczny bilans kredytu w euro i w złotych ma też wpływ potencjalny zysk z różnic kursowych. Dotyczy to kredytu w złotych, który – w naszym przypadku za 5 lat – zamieni się w kredytu w euo. Załóżmy, że zaciągnęliśmy w połowie stycznia kredyt w złotych na kwotę 200 tys. zł lub jego równowartość w euro (46 tys. euro). Jednocześnie załóżmy, że do strefy euro wejdziemy po kursie EUR/PLN na poziomie 3,9 zł. Za kilka lat zadłużenie wyrażone w walucie kredytu będzie tylko nieznacznie niższe niż obecnie, dlatego dla uproszczenia obliczeń przyjmijmy, że nie ulegnie zmianie. Mamy więc nadal dług w kwocie 200 tys. zł oraz 46 tys. euro. Ta pierwsza kwota zostanie jednak przeliczona po kursie parytetowym, co da w rezultacie 51 tys. euro, zatem więcej, niż wynosi dług w przypadku kredytu zaciągniętego w euro.

Osoby zainteresowane kredytami w euro muszą mieć świadomość, że w przypadku tych kredytów większość banków wymaga posiadania wkładu własnego, stanowiącego przynajmniej 20 proc. wartości mieszkania. W przypadku kredytów z złotych potencjalne grono banków, które skredytują zakup całej nieruchomości jest dużo większe. Kolejny problem to bardziej rygorystyczny sposób wyliczania zdolności kredytowej dla kredytów walutowych. Według danych z 12 stycznia br., 4-osobowa rodzina o łącznych dochodzie 3,5 tys. zł netto, wybierając najkorzystniejszy na rynku wariant wyliczania przez bank zdolności, mogła liczyć na 300 tys. kredytu w złotych i 241 tys. w euro.