Jeszcze kilka tygodni temu zdawało się nie do pomyślenia, by z Downing Street płynęły gromy i inwektywy pod adresem bankierów z londyńskiego City. Wystarczyło jednak kilka dni, by reguły gry uległy radykalnej zmianie nawet w kraju uważanym dotąd za kolebkę wolnego rynku. "Robimy wszystko, by ocalić system bankowy. W zamian oczekujemy zmian w polityce płacowej największych banków. Nie może być tak, że ktoś podejmuje błędne decyzje, wystawia na szwank interes nas wszystkich, a potem nie ponosi żadnych konsekwencji" - zapowiedział wczoraj premier Gordon Brown.

Reklama

Pierwszymi ofiarami nowych zasad będą zdymisjonowani szefowie zadłużonych po uszy Royal Bank of Scotland i Lloyds TSB, którzy odejdą z pracy bez żadnych odpraw. Decyzja spotkała się z szerokim poparciem brytyjskiej opinii publicznej, a dziennik "Guardian” przytoczył dane, według których pięciu szefów największych brytyjskich banków w ciągu ostatnich pięciu lat zarobiło w sumie ponad 65 mln funtów.

Koniec dobrych czasów dla rekinów finansjery szykuje się także po drugiej stronie kanału La Manche. "Będą konsekwencje wobec tych, którzy wpakowali nas w kryzys. Zbędne ryzyko nie będzie nagradzane" - zapowiedział wczoraj w Paryżu prezydent Francji Nicolas Sarkozy. Niemal identycznych słów użyła występująca w tym samym czasie w Berlinie kanclerz Angela Merkel, prezentując szacowany na ponad 400 mld euro plan ratunkowy dla niemieckiej gospodarki. "Każdy bank, który skorzysta z publicznej pomocy, będzie musiał rozliczyć swoją kadrę menedżerską" - powiedziała Merkel. Jej minister finansów Peer Steinbrueck wiezie na najbliższy szczyt Unii Europejskiej pakiet rozwiązań, które przewidują m.in. odpowiedzialność majątkową bankowej wierchuszki za błędne decyzje oraz powiązanie wynagrodzeń z kondycją finansową przedsiębiorstwa. Także ten plan cieszy się pełnym poparciem egalitarnie nastawionej niemieckiej opinii publicznej.

Część ekspertów zwraca jednak uwagę, że od zapowiedzi do prawdziwego "przykręcenia śruby menedżerom" droga jest jeszcze bardzo daleka. "Podejmowanie decyzji pod wpływem nastrojów opinii publicznej nigdy nie wychodzi na dobre, a poza tym takie ograniczenie odstraszyłoby od pracy w takich bankach najlepszych ludzi" - mówi DZIENNIKOWI Vicente Cunat z London School of Economics. Podobnie argumentują sami menedżerowie, którzy w reakcji na pogróżki polityków ostrzegają na łamach brytyjskiego "Guardiana", że "chętnie podejmą pracę na lepiej płatnym rynku w Dubaju czy Singapurze".

Reklama