Najpewniej wokół tego, co wydarzyło się wczoraj na Wall Street, jeszcze długo będą prowadzone dyskusje i dochodzenia (jeżeli rzeczywiście zawinił czynnik ludzki) - mowa oczywiście o nagłym, krótkoterminowym 9 proc. spadku indeksów. Nie sposób jednak nie tłumaczyć takiego zachowania rynku greckimi problemami, które najpewniej już stały się zaczątkiem nowego globalnego kryzysu - nie bez przyczyny silnie w górę idą także ceny złota - pisze analityk DM BOŚ, Marek Rogalski.

Reklama

Inwestorzy coraz bardziej obawiają się rozlania problemów fiskalnych na kolejne kraje, co może wywołać nową falę recesji - tzw. drugie dno. „Euro-łapanka”, czyli typowanie kolejnych krajów z grupy PIIGS trwa nadal, chociaż wczoraj wszystkie agencje ratingowe zapewniały, iż mimo oficjalnego obniżenia przez rząd Silvio Berlusconiego prognoz wskaźników makroekonomicznych, pogorszenie not dla Włoch nie wchodzi w grę.

Mądry spekulant powie jednak - "na razie”. Bo na rynkach mamy do czynienia ze swoistym efektem domina - inwestorzy zaczynają wyprzedawać obligacje danego kraju, w górę idą notowania CDS’ów i w efekcie koszt obsługi zadłużenia gwałtownie rośnie - pętla się zamyka. Dlatego też jedynym wyjściem z sytuacji jest zapowiedź poważnych reform finansów publicznych - żadna skoordynowana międzynarodowa interwencja, a takie stają się coraz bardziej prawdopodobne - nie odbuduje zaufania rynków. Do tego potrzebny jest czas.

Niemniej, kiedy rynkami zaczynają rządzić emocje, nieraz groźba skoordynowanych działań może odnieść skutek. Wczorajsza zapowiedź Białego Domu, że będzie monitorował sytuację w Europie i zwołanie na dzisiaj nadzwyczajnej telekonferencji ministrów finansów państw grupy G-7, wystarczyło do tego, aby rynki zaczęły w piątek rano odrabiać straty. Wprawdzie japoński minister finansów przyznał, iż wspólna interwencja na rynku walut nie jest rozważana, to jednak inwestorzy nie od dzisiaj znają niuanse dyplomatycznej „nowomowy”. Wydaje się, że najbliższe 72 godziny zostaną wykorzystane do tego, aby na jakiś czas skutecznie uspokoić rynki finansowe. Pamiętajmy, że grecki parlament zgodził się wczoraj na przyjęcie kontrowersyjnych ustaw (pozostało pytanie, jak zamierza je wdrażać w życie), a w weekend zaplanowane zostało m.in. spotkanie szefów banków centralnych w Bazylei w Banku Rozliczeń Międzynarodowych. Oczywiście nie sposób wspomnieć też o dzisiejszych danych makro z amerykańskiego rynku pracy o godz. 14:30, choć teraz będą mieć one mniejsze znaczenie dla rynku.

Reklama

Ciekawa sytuacja miała miejsce na rynku jena i funta. W pierwszym przypadku widać wyraźnie efekt panicznego zamykania pozycji opartych o carry-trade na rynkach wschodzących (japońska waluta była ostatnio główną funding currency), w drugim rynki przestraszyły się, iż niezbyt korzystny wynik wyborów parlamentarnych (konieczna będzie „egzotyczna” koalicja konserwatystów z liberałami) może zaszkodzić procesowi refom w Wielkiej Brytanii, co może przełożyć się na utratę ratingu „AAA”.

W kraju złoty dość mocno stracił w godzinach wieczornych - po silnej wyprzedaży na Wall Street inwestorzy wpadli w panikę, którą dodatkowo spotęgowała niska płynność rynku. W efekcie dolar podrożał w okolice 3,3750 zł, a euro 4,2370 zł ! Od rana złoty jednak szybko odrabia straty w ślad za innymi walutami. Część obserwatorów wskazuje też na niezbyt fortunną wypowiedź premiera, jaka pojawiła się wczoraj po południu. Donald Tusk stwierdził, iż „euro-mapa drogowa” nie jest już priorytetem rządu. Tyle, że rząd od jakiegoś czasu unikał podawania konkretnych terminów.

EUR/PLN: Opór na 4,20-4,23 zł, który wyznaczają szczyty z grudnia ub.r. został wczoraj wieczorem minimalnie naruszony, ale nadal jest dość istotny. Zwłaszcza, że w tej chwili obserwujemy wyraźny ruch powrotny. Pierwszym celem są okolice wsparcia na 4,12-4,13. Jeżeli dojdzie do nadzwyczajnej, połączonej interwencji na głównych rynkach, to zostaną one złamane i na początku tygodnia możemy spaść w okolice 4,05-4,06. W przeciwnym razie z rejonu 4,12-4,13 zostanie wygenerowana kolejna fala wzrostowa. Dzienne wskaźniki pokazują spore wykupienie, ale w obecnej sytuacji są mało użyteczne.

Reklama

USD/PLN: Silny opór na 3,30 zł został wczoraj wieczorem złamany z dużym impetem. Okolice 3,38 zł, które zostały osiągnięte, nie są jednak wyznaczane przez żaden istotny historyczny poziom. W kolejnych godzinach rynek spadł jednak poniżej 3,30 zł. Jeżeli dojdzie do wspomnianej wcześniej nadzwyczajnej, połączonej interwencji na głównych rynkach, to już na początku przyszłego tygodnia notowania mogą wrócić w okolice 3,10-3,13 zł. W przeciwnym razie rynek może mieć trudności ze spadkiem poniżej 3,20 zł i z tych okolic zostanie wygenerowana kolejna fala wzrostowa. Dzienne wskaźniki pokazują spore wykupienie, ale w obecnej sytuacji są mało użyteczne.

EUR/USD: Wczoraj w nocy spadek sięgnął poziomu 1,2514. To dość blisko istotnych 1,2450 wskazywanych jako średnioterminowy cel dla zniżek. Może się zatem okazać, iż krótkim terminie możliwe jest większe przesilenie, gdyż rynek zaszedł „za daleko w zbyt krótkim czasie”. Celem dla odbicia mogą być okolice 1,2880 wyznaczane przez minima z kwietnia 2009 r. Jednak w przypadku pojawienia się skoordynowanej interwencji, rynek może dość szybko dotrzeć nawet w okolice 1,30.

GBP/USD: Spadek funta był dość gwałtowny. Tym samym okolice 1,4780-1,4800 stały się teraz mocnym oporem, który może ograniczać ewentualne odbicie. Z drugiej jednak strony nie wydaje się, aby spadki miały zostać pogłębione poniżej dzisiejszego minimum w rejonie 1,46, jeżeli przyjmiemy, iż można spodziewać się krótkoterminowej poprawy nastrojów na światowych rynkach. W efekcie nie można wykluczyć, iż poziom 1,48 zostanie sforsowany w górę i dotrzemy w rejon 1,49-1,4935. Dzienne wskaźniki pokazują spore wykupienie rynku.