W ciągu ostatnich trzech tygodni złoty umocnił się w stosunku do euro o ponad 3 proc. W ciągu kilku dni przebił psychologiczną barierę 4 zł i podobnie szybko zbliżył się do poziomu 3.85 zł za euro. Tak szybkie i silne umocnienie naszej waluty wywołało serię komentarzy ze strony banku centralnego i przedstawicieli nowo powołanej Rady Polityki Pieniężnej. Głosy zaniepokojenia wynikały z tego, że tak szybkie dalsze umocnienie złotego jest groźne dla polskiego eksportu i mogłoby obniżyć tempo wzrostu gospodarczego w Polsce w tym roku. Kurs walutowy jest ważny dla RPP, bo umocnienie złotego o 10 proc. oznacza niższą inflację o 2 punkty procentowe już po 12 miesiącach, przy pozostałych elementach niezmienionych.

Reklama

To teoretyczna zależność, gdyż silniejszy zloty przekłada się również na wolniejszy wzrost, co z kolei zmniejsza presję inflacyjną. Niemniej zależność ta jest silna i wynika z tego, że wiele dóbr konsumpcyjnych i inwestycyjnych jest importowana i umocnienie złotego w stosunku do euro obniża ich ceny. Dla przedsiębiorców jednak gorsze od umocnienia kursu jest jego zmienność i nieprzewidywalność. A za niepewność się płaci. Eksporter, który wysyła towary kalkulując swój przychód po 4 zł za euro w momencie takiego umocnienia jak ostatnio otrzyma o 3 proc. mniej niż planował.

Pytanie, skąd ostatnio takie umocnienie złotego? Europa przeżywa największy kryzys od swego powstania związany z Grecją. Do tego dochodzą problemy fiskalne Hiszpanii, Portugalii, Irlandii. Długa zima odbija się negatywnie na niemieckiej gospodarce, gdzie prawdopodobnie w pierwszym kwartale gospodarka niemiecka zanotuje spadek w stosunku do poprzedniego kwartału. Te argumenty działają przeciwko euro, które straciło od początku roku w stosunku do dolara o ponad 8 centów.

Na tym tle Polska wypada wyjątkowo dobrze. Z naszej perspektywy wciąż jednak nie możemy być zadowoleni ze wskaźników gospodarczych: wysoki deficyt, rosnące bezrobocie, wysoka inflacja, wysoki poziom długu. Jednak na tle Europy nasze bolączki są niczym w porównaniu do problemów, jakie przeżywają słabsze kraje strefy. W Grecji deficyt budżetowy wynosi 13 proc.! Średni poziom bezrobocia w UE to 9,5 proc. i jest wyższy od polskiego na poziomie 8, 9 proc. (dane według metodologii UE). Bezrobocie w Hiszpanii wynosi 18, 8 proc., a w Irlandii 13, 8 proc. No i najważniejsze: wzrost gospodarczy. Po tym, jak Polska jak jedyna uniknęła recesji w 2009 r. w całkiem dobrym stylu, ze wzrostem na poziomie 1, 7 proc., świat wierzy, że 2010 r. będzie dla nas jeszcze lepszy.

Reklama

Czytaj dalej >>>



Najbardziej sceptyczna dla Polski Komisja Europejska podniosła swój szacunek wzrostu gospodarczego w Polsce z 1, 8 proc. prognozowanych na ten rok w październiku do 2, 6 proc. obecnie. Dla porównania w strefie euro w 2010 r. spodziewany jest wzrost na poziomie 0, 7 proc. A jeśli świat wierzy, że Polska ma szanse rozwijać się w tempie około 3 proc. w tym roku to jest też przekonany, że z innymi problemami sobie jakoś poradzimy.

Reklama

Szybszy niż wcześniej zakładano wzrost gospodarczy daje szanse na niższy deficyt budżetowy. Mimo pesymistycznych informacji o tym, że po dwóch miesiącach deficyt osiągnął już prawie 17 mld zł (czyli 30 proc. planowanej na cały rok kwoty) wciąż uważam, że sytuacja budżetowa w tym roku będzie lepsza od wcześniejszych szacunków. Bo jeśli wysoki deficyt za dwa pierwsze miesiące był w części wynikiem spłaty zaciągniętych wcześniej kredytów przez ZUS, to należałoby uznać, że ruch ten oznacza bardziej powrót do normalności niż przejaw problemów. Wyższy wzrost daje też szanse na lepsze wyniki spółek, a taka perspektywa cieszy inwestorów giełdowych i zachęca kolejnych do kupowania akcji w Warszawie. Podobnie z rynkiem obligacji – inwestorzy z przyjemnością kupują polski dług podobnie oprocentowany jak grecki, a wyglądający bezpieczniej niż tamten.

Te czynniki powodują, że inwestorzy kupują więcej złotówek. Polska dla inwestorów portfelowych jest dziś po prostu atrakcyjna. Oprócz oprocentowania czy wzrostu cen akcji dodatkowo zarabiają na umacniającym się złotym. Problem polega na tym że właściwa z punktu widzenia wartość złotego kształtuje się mniej więcej pomiędzy 3, 60 a 3, 80 za euro. Tyle fundamenty. Ale niestety rynek, szczególnie w kraju wciąż zaliczanym do emerging markets, nie przywiązuje dużej wagi do fundamentów. I tak jak w zeszłym roku mocno oderwał się od nich osłabiając złotego najbardziej ze wszystkich walut regionu, tak teraz istnieje ryzyko, że będzie skłonny najbardziej go umocnić. W pewnym sensie jesteśmy ofiarami własnego sukcesu. W dłuższym okresie zbyt silny złoty sam się skoryguje, gdyż spowoduje osłabienie wzrostu, a to z kolei przyczyni się do odpływu części kapitału portfelowego osłabiając tym samym złotego. Tylko, po co nam ta niepewność i dodatkowe ryzyko. Nie lepiej mieć euro?