Dla ekonomistów i inwestorów na rynkach finansowych hasło wojna handlowa sprowadzało się do niedawna wyłącznie do ceł. Zaczął prezydent USA Donald Trump, wprowadzając w marcu cła na chińskie towary o wartości 3 mld dol. Niewiele ponad tydzień później w podobny sposób odpowiedział Pekin. Później ze strony Amerykanów pojawiły się dwie listy, które w sumie dotyczyły towarów o wartości 250 mld dol. Chiny odpowiedziały jedną – na towary made in USA warte 50 mld dol. Te zapowiedzi pozostały na papierze. Na początku lipca oba kraje obłożyły się jednak nawzajem cłami o wartości 34 mld dol. Ze strony Ameryki lista ma być rozszerzona w najbliższych dniach do 50 mld dol. A w sierpniu w grę mogą wejść jeszcze kolejne cła, które dotyczyłyby importu z Chin towarów wartych – znów – 200 mld dol.
A to tylko jeden z „celnych” frontów, jakie otworzył Trump. Dodatkowymi opłatami obłożył on również np. przywóz do Ameryki stali i aluminium. Tu ofiar jest więcej. Początkowo ograniczenia dotyczyły takich krajów jak Korea czy Brazylia, ale po kilku tygodniach objęły też należące wspólnie z USA do Północnoamerykańskiej Strefy Wolnego Handlu Kanadę i Meksyk, a także kraje Unii Europejskiej.
Cła mają sprawić, że import stanie się mniej opłacalny. W ten sposób poprawi się pozycja producentów krajowych – w tym wypadku amerykańskich. Problem w tym, że taryfy nie gwarantują osiągnięcia zamierzonego celu. O tym, jakie jest saldo handlowe danego kraju – czy ma on kilkaset miliardów dolarów rocznie deficytu, jak Stany Zjednoczone, czy kilkaset miliardów nadwyżki, jak Chiny – decydują również inne czynniki. W tym najbardziej zmienny – kursy walutowe.
Reklama
A trendy w walutach nie sprzyjają Ameryce. Działają za to na korzyść takich krajów jak Chiny. Dopiero niedawno przykuło to większą uwagę – zarówno obserwatorów, jak i polityków.
Reklama
Stało się to za sprawą… Chin. Od kwietnia juan – waluta Państwa Środka – traci na wartości. Deprecjacja przyśpieszyła w połowie czerwca. Efekt: w ciągu ostatnich trzech miesięcy dolar zyskał w stosunku do juana prawie 8 proc. To oznacza, że towary, na które nałożono cła (to m.in. części do samolotów, baterie, telewizory czy sprzęt medyczny) odzyskują przynajmniej część konkurencyjności na amerykańskim rynku. Bardziej przystępne dla amerykańskich odbiorców stały się też wszystkie inne towary, które można sprowadzić z Chin.
A właściwie z niemal całego Dalekiego Wschodu. Bo osłabienie dotknęło również waluty innych krajów tego regionu. W ostatnich trzech miesiącach tajlandzki baht stracił w stosunku do dolara 6 proc., południowokoreański won 5,8 proc., a indonezyjska rupia 4,3 proc. Filipińskie peso osłabiło się w tym czasie o niewiele ponad 2 proc., ale tam deprecjacja miała miejsce już wcześniej. Od początku roku przekracza już 7 proc.
W przypadku Chin deprecjacja waluty wydaje się naturalna: eksport będzie mniejszy, to nie ma powodu dla umocnienia waluty. Spadek wartości juana – a także innych dalekowschodnich walut – faktycznie jest związany z tym, co robią Amerykanie. Nie chodzi jednak o Biały Dom, ale o Rezerwę Federalną, czyli bank centralny. Od grudnia 2015 r. dokonał on już siedmiu podwyżek stóp procentowych. Z przedziału 0,–0,25 proc. wywindował je do 1,75–2 proc.
To zmniejsza atrakcyjność lokowania kapitału na wschodzących rynkach Dalekiego Wschodu – różnica w oprocentowaniu aktywów maleje. A ryzyko raczej rośnie. Powód? Rosnące koszty obsługi zadłużenia zagranicznego (zwykle w dolarach).
Banki centralne mogą próbować przeciwdziałać osłabieniu swoich walut, kupując je w zamian za dolary z rezerw dewizowych. Albo podnosząc swoje stopy procentowe. Tak trzykrotnie zrobił w tym roku bank Indonezji. Ale akurat Chinom jak dotąd nieszczególnie zależało na powstrzymaniu spadku notowań swojej waluty. Dopiero wczoraj nastąpiło pierwsze wyraźniejsze wzmocnienie od kilku tygodni.
Z ogólnej tendencji na Dalekim Wschodzie wyłamuje się Japonia. Choć również jest gigantycznym eksporterem. Powód: narasta oczekiwanie, że Bank Japonii przynajmniej trochę odejdzie od prowadzonej od kilku lat ultrałagodnej polityki pieniężnej. To zaś sprzyja umocnieniu jena.