Z unijnej "28" dzisiaj euro posługują się mieszkańcy 19 krajów. Ostatni z waluty narodowej zrezygnowali Litwini i w 2015 r. dołączyli do Eurolandu. Od tamtej pory nikt nie wykonał żadnego kroku w stronę strefy euro. W części państw nie ma dla takiego procesu poparcia ze strony społeczeństwa i polityków, a w niektórych problemem jest wypełnienie traktatowych kryteriów. Wciąż żywa jest też pamięć dopiero co zażegnanego kryzysu, który niemal doprowadził do bankructwa Grecję.
Krótko po wstąpieniu państw naszego regionu do UE kraje bałtyckie, Węgry, Słowacja czy Słowenia deklarowały chęć przyjęcia euro w najbliższym możliwym terminie. – Ale pomimo woli politycznej wiele państw w regionie nie spełniało wtedy kryteriów konwergencji. Dziś sytuacja jest odwrotna – podkreśla Katarzyna Rzentarzewska, analityk Erste Banku w Wiedniu. – Dużą rolę w zmianie podejścia odegrał ostatni kryzys gospodarczy – dodaje.
Patrząc na Eurobarometr, badanie opinii publicznej przygotowywane na zlecenie Komisji Europejskiej, poparcie dla euro w krajach, które jeszcze nie są członkami Eurozony, jest zróżnicowane. Z kwietniowego sondażu wynika, że największymi euroentuzjastami są Rumuni – 64 proc. obywateli uważa, że wspólna waluta miała pozytywny wpływ na kraje, które ją przyjęły. Za jest także większość na Węgrzech (57 proc.), w Chorwacji (52 proc.) i Bułgarii (50 proc.). Na drugim biegunie są eurosceptyczni Czesi, wśród których 70 proc. społeczeństwa nie chce rezygnacji z korony, Szwedzi (62 proc.) i Polacy (55 proc.).
Reklama
Reklama
Rządy największych gospodarek Europy Środkowo-Wschodniej nie palą się do strefy euro. Jeszcze w połowie roku wydawało się, że drzwi do Eurolandu uchylają Czesi. Szef banku centralnego Jiří Rusnok stwierdził, że jego kraj jest gotowy, by przyjąć wspólną walutę. Ale druga część zdania, które wypowiedział, zaczynała się od "ale". Owszem, do strefy mogliby wejść, ale najpierw musi się dokonać tzw. konwergencja realna: czeskie płace i ceny powinny – zdaniem Rusnoka – dojść do średniego poziomu cen i płac w Eurolandzie. I wtedy można myśleć o euro.
Perspektywa wymiany czeskiej korony na euro może się zresztą wyraźnie oddalić po październikowych wyborach, które wygrała partia ANO kierowana przez jednego z najbogatszych ludzi w kraju – Andreja Babiša. Prawdopodobnie obejmie on stery rządu, a wcześniej niejednokrotnie negatywnie wypowiadał się na temat przyjęcia wspólnej waluty.
Euro nie chce eurosceptyczny rząd w Budapeszcie. Choć sporo zamieszania wywołał wywiad, którego na początku października udzielił Sandor Csanyi, jeden z najbogatszych Węgrów i prezes największego banku – OTP Bank. Powiedział, że "na koniec dnia" Węgry dołączą do strefy euro, dołączając do grupy krajów chcących głębszej integracji. – Ale jestem pewien, że nastąpi to w ostatnim możliwym momencie – stwierdził.
Bardziej przychylne wspólnej walucie są mniejsze gospodarki: Rumunia, Chorwacja i Bułgaria. Ta pierwsza ustami ministra spraw zagranicznych Teodora Melescanu zadeklarowała nawet datę przystąpienia: rok 2022. – Przyjęcie euro to decyzja polityczna, którą podjęliśmy wiele lat temu. Już dziś spełniamy wszystkie wymogi formalne, moglibyśmy przystąpić do unii walutowej nawet jutro. Ale obawiamy się, że to będzie miało negatywny wpływ na dochody najmniej zarabiających i emerytów – mówił w sierpniu w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".
W ciągu 7–8 lat swoją kunę na euro zamierza wymienić Chorwacja. Kilka tygodni temu taką deklarację złożył premier Andrej Plenković. – Nie chcemy podawać dokładnych dat, ale chcemy, aby Chorwacja stała się członkiem strefy euro w ciągu dwóch kadencji rządu – powiedział. I dodał, że jego kraj chciałby wejść do mechanizmu walutowego ERM2 (który określa dopuszczalny przedział wahań kursu lokalnej waluty wobec euro i jest przedsionkiem do uczestnictwa w strefie) w ciągu najbliższych trzech lat, zanim Chorwacja obejmie przewodnictwo Unii Europejskiej w 2020 r.
Możliwie szybko do ERM2 chciałaby wejść Bułgaria. Szef rządu Bojko Borysow w połowie roku zabiegał o poparcie w realizacji tych planów u kanclerz Angeli Merkel i prezydenta Emmanuela Macrona. I usłyszał od nich zapewnienie, że może na nich liczyć.