Sejm zajmuje się trzema projektami ustaw o restrukturyzacji kredytów walutowych: zgłoszonym przez prezydenta, PO i Kukiz’15. Pracuje nad nimi podkomisja kierowana przez posła Jacka Sasina z PiS, przewodniczącego komisji finansów publicznych. Polityk PiS potwierdza, że ustawa spreadowa wejdzie w połowie roku.
Na zapleczu rządu pojawił się pomysł, by przekonać prezydenta, żeby wycofał tę ustawę i zgłosił pomysł, nad którym pracuje Komitet Stabilności Finansowej (opisany na s. A1). Ale nic z tego nie będzie. – Projekt ustawy prezydenta wynika z przekonania, że banki zarobiły na spreadach w sposób niegodny. Jeśli ktoś chce uczestniczyć w rewolucji moralnej, to nie może pozwalać, by ktoś się bogacił w tak nieetyczny sposób – mówi nasz rozmówca z Pałacu Prezydenckiego.
Prezydent Duda swój projekt wysłał do parlamentu w sierpniu 2016 r. i chciałby, żeby wszedł w życie przed rocznicą zgłoszenia. Ustawa zakłada, że banki będą musiały zwrócić klientom różnicę między kursem, po którym przeliczały raty kredytu walutowego, a tzw. dopuszczalnym kursem, który ustawa definiuje jako nie wyższy niż 100,5 proc. ogłoszonego przez NBP kursu sprzedaży. Dotyczy to okresu od 2000 r. do sierpnia 2011 r., gdy weszła w życie ustawa antyspreadowa liberalizująca zasady spłaty kredytów walutowych. Zwrot spreadów będzie kosztował banki – jak wyliczyła Komisja Nadzoru Finansowego – 9,1 mld zł.
Reklama
Inne rozwiązania są droższe. Ustawa klubu Kukiz’15 proponuje, by wszystkie kredyty walutowe przeliczyć po kursie z dnia ich udzielenia i potraktować jako kredyt złotowy o oprocentowaniu nie wyższym niż 4 proc. Koszt według KNF to 54 mld zł. Natomiast projekt PO dotyczy kredytobiorców, których LTV (wartość kredytu do wartości nieruchomości, która stanowi jego zabezpieczenie) wynosi co najmniej 80 proc., a powierzchnia ich mieszkania nie przekracza 100 mkw. (lub 150 mkw. w przypadku domu). Mechanizm wpisany do ustawy zakłada porównanie kredytu walutowego ze złotowym i umorzenie części zobowiązań. Według KNF realizacja tego pomysłu kosztowałaby 11,1 mld zł.
Reklama
Ustawy opozycji nie mają szans. W najlepszym razie komisja finansów będzie zajmowała się nimi aż do wyborów. Mniej prawdopodobne, że je odrzuci, bo opozycyjne partie mogłyby zaatakować PiS, że nie dba o interesy frankowiczów.
Na razie jedyną pozasądową formę pomocy dla nieradzących sobie ze spłatą kredytów oferuje Fundusz Wspierania Kredytobiorców. Po spełnieniu warunków (m.in. bezrobocie i niskie dochody) można podpisać z bankiem umowę i fundusz przez 1,5 roku będzie dopłacał do rat do 1500 zł miesięcznie. Po dwóch latach od wstrzymania pomocy kredytobiorca musi zacząć ją zwracać – w ratach, przez 8 lat. To rozwiązanie nie cieszy się zainteresowaniem. Fundusz wsparł jedynie 596 osób na łączną kwotę 13,3 mln zł. Mógłby zrobić więcej, bo dysponuje niemal 600 mln zł. Ale to i tak jest kropla w morzu potrzeb. Według NBP wartość niespłacanych na czas kredytów frankowych wynosiła pod koniec lutego ponad 5 mld zł. Możliwe, że pomysły, jakie opisaliśmy na s. A1, spowodują, iż frankowicze znajdą większe wsparcie w funduszu.