Piramida finansowa przypomina uproszczony ekosystem. Są tu wielkie drapieżniki (twórcy systemu) oraz ich ofiary – jelenie (zwykli udziałowcy marzący o szybkim zarobku). To też najlepiej zbadana część, bo i o jednych, i o drugich napisano już wiele przy okazji upadku kolejnych biznesów, jak choćby słynne Amber Gold.
Lecz to nie wszystkie elementy piramidy finansowej. Swoje nisze mają w niej także kojoty, naganiacze, które szukają jeleni chcących rozstać się z gotówką i żywiące się tym, co im "odpalą" twórcy systemu. Oraz sępy, świadomi inwestorzy, które szukają rozkręcających się biznesów i w nie inwestują, zdając sobie sprawę z ryzyka.
O tych dwóch grupach nie wiadomo za wiele. Warto im się przyjrzeć.
Reklama

Naganiacze

Reklama
Rok 2016. Pay Trade International Club – piramida finansowa, którą po tekstach w DGP wzięły pod lupę prokuratura i ABW – uchodzi za elitarny klub biznesowy. Za członkostwo, które niewiele daje, trzeba zapłacić nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych. Aby się przekonać, czym jest PTIC, idziemy na business lunch połączony z naborem do klubu.
Ekskluzywny hotel, przed wejściem stoi kilka lexusów z logo firmy, gości witają hostessy. Posiłek połączony jest ze szkoleniem, podczas którego przemawiają „eksperci” nazywani liderami (to zazwyczaj osoby, które zwerbowały najwięcej jeleni). Przekonują, że przyszłość – i to jaka! bogata! – należy właśnie do nas. Tych, którzy przyszli na spotkanie. Możemy wspólnie zawojować świat. Trzeba tylko chcieć. I nie bać się zainwestować.
Są błyskotliwi. Nie ulega wątpliwości, że przemawiają do nas, przyszłych królów życia, wyjątkowo zdolni ludzie. Tacy, którym już się udało. Mają przygotowany scenariusz na każdą okoliczność. Kilka miesięcy później poznajemy instrukcję rozdawaną mówcom. Opiera się ona w dużej mierze na najpopularniejszych pytaniach i sugerowanych odpowiedziach. Najważniejsze pytanie brzmi: "Czy ten biznes to piramida finansowa?". Naganiacze mierzą się z nim często, niemal na każdym spotkaniu, na którym zachęcają do inwestycji. Do wyboru są dwie odpowiedzi. Pierwsza: "Piramidy to są w Egipcie'. Druga: "Jedyna piramida finansowa to ZUS". Najczęściej po którejś z tych odpowiedzi większość zgromadzonych zaczyna się śmiać. A wątpiący albo cichnie gdzieś w kącie, albo ukradkiem wychodzi ze spotkania.
Ale business lunche są formułą trudną dla naganiaczy. Bo często łowy nie są udane. Znacznie lepsze są wyjazdowe szkolenia. Najczęściej zapraszane są na nie osoby, o których wiadomo, że mają sporo gotówki do zainwestowania. Za 2–3-dniowy wyjazd do porządnego hotelu muszą zapłacić, lecz cena jest okazyjna. Mówiąc krótko: piramida do organizacji wyjazdu dokłada – i to sporo. Podczas dnia trwają szkolenia z przedsiębiorczości czy zmysłu biznesowego, a nawet geografii, bo przecież trzeba wiedzieć, gdzie warto pojechać po zarobieniu milionów. A wieczorami jest czas na integrację. Czyli łowy.
– Wabikiem jest seks. Nie brakuje naganiaczy, którzy prześpią się z kobietą, bo wiedzą, że rano ich zdobycz podpisze bez czytania każdy papier. Tak samo jak nie brakuje naganiaczek, które są gotowe podczas weekendu pójść do łóżka z pięcioma facetami. Ceną za skorzystanie z ich ciała jest wpłacenie środków na wskazaną przez nie firmę, dzięki czemu otrzymają swoją "dolę" – opowiada Mateusz, który przez dwa lata, w trakcie studiów, dorabiał jako naganiacz.
– Prostytucja? – pytamy. – Można tak to ująć. Ale jeśli, są to bardzo drogie prostytutki. Bo przy stawkach rzędu 1/10 zainwestowanych środków w ciągu jednej nocy potrafiły zarobić kilkanaście tysięcy złotych – odpowiada.
Popularność internetu zmieniła metody naganiania członków do piramid. Tak jak jeszcze pięć lat temu powszechnym modelem była bliska relacja pomiędzy twórcami piramidy a naganiaczami, tak obecnie współpraca jest luźniejsza. Twórcy piramidy wolą nie inwestować własnych środków, lecz zyskać wielu naganiaczy i wypłacać im premię z wpłat od przyciągniętych członków. Internet, w tym przede wszystkim YouTube, jest w związku z tym pełen materiałów autorstwa wielu osób, które zachęcają do tych samych biznesów. Przykład? Rosnący w ostatnim czasie w siłę DasCoin, mający rzekomo stanowić konkurencję dla popularnego Bitcoina. O nowym sposobie na zarobienie majątku nagrano już ponad 8 tys. filmów, w tym prawie 2 tys. w ciągu ostatniego miesiąca.
O DasCoinie warto zresztą kilka słów napisać. Jak każda kryptowaluta, aby być cokolwiek wart, musi być wymienny: albo na pieniądze, albo na towary. Na co zaś można wymienić DasCoin? Na nic. Mimo to zachęcających do wykupienia licencji na wydobywanie wirtualnej waluty, by móc ją później sprzedać, nie brakuje. Od każdego, kto da się przekonać, namawiający otrzymuje prowizję. Ile? Dokładnie nie wiadomo. Mówi się, że profesjonalni naganiacze mają stawki od 10 do nawet 30 proc. wpłaconych środków. W przypadku DasCoina trudno powiedzieć, ile osób zainwestowało. W przypadku poprzednich podobnych systemów szacuje się, że wpływ do kasy twórców piramid wynosi nie mniej niż 10 mln zł. To zaś oznacza, że naganiacze do podziału – tylko z jednego biznesu – dostają ponad milion. Najlepsi w ciągu kilku miesięcy są w stanie wyciągnąć kilkaset tysięcy.
Choć reklamujący DasCoina nieustannie porównują go do popularnego wśród internautów Bitcoina, jest pomiędzy nimi zasadnicza różnica. Wartość Bitcoina jest wypadkową popytu i podaży na giełdach, a więc zachowuje się on tak, jak standardowa waluta. Kurs DasCoina jest scentralizowany, jego wysokość zależy od widzimisię twórcy systemu. Jeśli któregoś dnia uzna, że jeden DasCoin jest wart zero – wszyscy inwestorzy stracą pieniądze. Poza – oczywiście – nim oraz naganiaczami, którzy otrzymują wypłaty w realnych pieniądzach.
Jeden z użytkowników hyipforum.pl (portalu zarejestrowanego na Wyspach Marshalla, którego użytkownicy zapoznają się z ofertą nowo powstałych piramid) nazywa ten projekt wprost: DasNic. Opisuje, że działa on na zasadzie, że jedna osoba oferuje drugiej karteczki z Kaczorem Donaldem i życzy sobie za to określoną sumę pieniędzy. Obiecując, że karteczki mogą być kiedyś sporo warte. Jeśli jednak okaże się, że ich wartość nie wzrosła, to oszukany zostaje z karteczkami, zaś naganiacz – z kasą w kieszeni.
– Zarobiłem już na swojej działalności miliony złotych! – przekonuje Damian Żukiewicz, jeden z najbardziej kontrowersyjnych youtuberów zachęcających do różnych inwestycji. Jego filmy obejrzano już ponad 1,5 mln razy. Teraz jest jednym z najaktywniejszych promotorów DasCoina. W jednym z ostatnich filmików radził, by wyrzucić z domu każdego, kto twierdzi, iż DasCoin może być piramidą finansową.
Poprzednim oczkiem w głowie Żukiewicza był projekt Recyclix. To piramida, właśnie dogorywa. Po tekstach DGP zainteresowała się nią Komisja Nadzoru Finansowego, Ministerstwo Finansów i parlamentarzyści. Biznes w uproszczeniu polegał na inwestowaniu w odpady. Człowiek wpłacał Recycliksowi pieniądze, w zamian za to otrzymywał wirtualne śmieci. Firma skupowała odpady, po czym je rzekomo przetwarzała i sprzedawała. Zyskiem miała dzielić się z inwestorami. Ile można było na tym zarobić? 14 proc. miesięcznie. Co daje blisko 400 proc. w skali roku. Według szacunków samej firmy zaufało jej ok. 100 tys. Polaków. Według naszych wyliczeń ta liczba może być nawet trzykrotnie mniejsza, choć nadal jest imponująca. Przez kilkanaście miesięcy Recyclix wypłacał pieniądze inwestorom – choć nie w takiej wysokości, jak obiecywał. Na początku marca przestał płacić. – Twórcy piramid obliczają czas ich funkcjonowania na 2–3 lata. A potem znikają – wyjaśnia Maciej Maciejewski, redaktor naczelny "Network Magazyn", który na swych łamach zajmuje się m.in. tematyką piramid finansowych.
Żukiewicz nie przepuszcza żadnej okazji do promowania DasCoina. Poproszony o komentarz na temat swojej działalności i tego, czy nie uważa, że żeruje na naiwności ludzi, nagrywa dla nas specjalny film na YT. Zachęca w nim do zainwestowania w DasCoin, oczywiście to jego wskazując jako osobę, która wprowadziła nas w arkana biznesu. Na czym polega siła Żukiewicza? Dużo przeklina, przed kamerą wymachuje pistoletem, rozrzuca – dosłownie! – pieniądze na lewo i prawo. No i nagrywa filmiki w najróżniejszych zakątkach świata, przekonując, że wystarczy zainwestować w projekt, który aktualnie wspiera, by również mieć okazję do zwiedzenia globu.
Bartek Popiel, autor bloga liczysiewynik.pl, nie ma wątpliwości, że tak proste schematy na wielu działają. – Ludzie wciąż wierzą w systemy obiecujące szybkie wzbogacenie się. Zawsze się nimi fascynowali, bo zaspokajały ich fantazje o byciu bogatym. A twórcy piramid finansowych i osoby je reklamujące wykonują dużo pracy, by się uwiarygodnić. Wynajmują luksusowe samochody, lecą w piękne miejsca na kilka dni, by zrobić setki zdjęć i nakręcić kilkadziesiąt filmów, które przez następny rok będą mogli pokazywać na swoich stronach. Krótko mówiąc, przekonują, że w zasadzie nic nie robiąc, można zarabiać tak wiele, by podróżować bez ograniczeń, a przy tym nie być związanym etatową pracą, nie użerać się z szefostwem. Ludzie o tym marzą – twierdzi Popiel.
I często w pierwszym odruchu nawet powątpiewają w powodzenie inwestycji. Ale po sprawdzeniu kilku kanałów na YouTubie, przeczytaniu kilkunastu opinii w internecie – łamią się. Mówią sobie: "Żal byłoby stracić taką okazję do zarobku. Skoro innym się udaje, dlaczego mi miałoby się nie udać".
W dużej mierze to efekt tego, że o dopiero co tworzonych piramidach mówi się głównie dobrze. Bo źle wiele osób po prostu boi się mówić. Do kwestii ochrony wizerunku tworzonych programów twórcy przykładają bowiem ogromną wagę. Dowód? – Tylko moja rodzina wie, ile mnie kosztuje nazywanie rzeczy po imieniu. Adresowane są w moją stronę obelgi, dostaję telefony z pogróżkami, zakłada mi się sprawy sądowe. Mam na koncie 19 spraw o zniesławienie. Co ciekawe, w przypadku każdej piramidy prowadzi ten sam prawnik – przyznaje Maciejewski. I dodaje, że on się z tym musi liczyć – jest przecież dziennikarzem. Ale większość osób, które otrzymują wezwania do zaniechania naruszeń dóbr osobistych, rezygnuje z walki z piramidami. Wolą odpuścić niż narażać się na procesy.
Nawet jeśli w internecie pojawiają się negatywne głosy o piramidach, to zawsze wywiązuje się pod nimi dyskusja, w której naganiacze bronią reklamowanych przez siebie programów. I używają argumentów, z którymi większość czytelników się zgadza. Co z kolei przekładają na swoją sympatię do innych poglądów wygłaszanych przez naganiacza, w tym tych zachęcających do zainwestowania. Przykłady? "Jeśli ktoś chce pracować na etacie do końca życia, bo mu pasuje, że dostaje co miesiąc taką samą wypłatę i nie przeszkadza, że szef dostaje dziesięć razy tyle – jego sprawa". "Jeśli nie przeszkadza ci, że państwo w podatkach zabiera połowę tego, co zarabiasz, to spoko. Ale niektórym przeszkadza". "Nazywasz coś piramidą tylko dlatego, że nie jest wielkie jak Facebook albo Google. Ale Facebook i Google też kiedyś były małe. Apple zaczynało zaś w garażu. A najwięcej zarabiają na nich ci, którzy najwcześniej uwierzyli w ich moc".
Ale nie wszystkich naganiaczy można zaliczyć do kategorii szybkich i wściekłych. Nie brakuje też takich, którzy sprawiają wrażenie, jakby zachęcali do danego programu z przypadku. I tak do zainwestowania w DasCoina zachęca członkini Platformy Obywatelskiej, była radna sejmiku województwa dolnośląskiego Dorota Gromadzka. Stateczna pani w sile wieku, elegancko ubrana, popija herbatę z porcelanowej zastawy. Pytamy ją, czy w swoim postępowaniu nie widzi nic zdrożnego. – Negatywne komentarze o DasCoinie wynikają z niewiedzy ludzi. Jak pytam ich, co wiedzą na temat tego projektu, okazuje się, że niewiele. A ludzie boją się nowości, obawiają się wyjścia ze swojej strefy komfortu, by zmienić coś w życiu na lepsze – opowiada. Gdy ripostujemy, że zgodnie z pierwotnym harmonogramem na DasCoinie już od dawna inwestorzy mieli zarabiać, a cały czas dokładają do biznesu, niezrażona odpowiada: – Wszystkie inwestycje na świecie mają opóźnienia. Proszę popatrzeć na budowę lotniska w Berlinie. Wydawałoby się, że Niemcy to taki punktualny naród, a jednak i im zdarzyło się przesunięcie terminu. Także proszę nie wyciągać z tego powodu negatywnych wniosków co do DasCoina.
Zarazem członkini PO oburza się na porównanie jej do Damiana Żukiewicza. – Tego pana lepiej nie znać – mówi. Dlaczego? – Działa nieetycznie i wpływa na wizerunek wszystkich, którzy promują ten interesujący program. Przykro mi, że ma tak duży wpływ na potencjalnych inwestorów. Dramatem dla mnie jest chociażby to, że namawia ludzi do brania kredytów, by inwestowali w DasCoina. Tak jak zachęcam do inwestowania własnych oszczędności, tak zdecydowanie odradzam zapożyczanie się. Bo zawsze istnieje ryzyko, że się nie uda. To jak z własnym biznesem. Też może nie wyjść – opowiada Gromadzka.
Żukiewicz rzeczywiście zachęca do zapożyczania się. Jego zdaniem każdy, kto pożyczy pieniądze i przy jego pomocy stanie się inwestorem DasCoina, szybko spłaci kredyt i zacznie zarabiać dziesiątki, a może i nawet setki tysięcy miesięcznie. Wydaje się, że nikt nie pójdzie za jego radą? Zarówno Bartek Popiel, jak i Maciej Maciejewski rozwiewają nadzieje. – Starsi ludzie wkładają do piramid czasem po 200 tys. zł. Tak zostają zmanipulowani. Jedna pani mówiła mi, że tyle straciła, choć wejście do programu kosztowało ją 1500 zł. Ale chciała zarobić więcej, więc kupiła kilkanaście pakietów VIP, jakieś zestawy ambasadorskie. Ostatecznie kosztowało ją to 200 tys. Ale nie ma się czemu dziwić. Naganiacze jeżdżą szkolić się za granicą u najlepszych specjalistów od manipulacji. To dla nich opłacalna inwestycja – tłumaczy naczelny "Network Magazynu".
Zarazem eksperci uważają, że nie można podzielić naganiaczy na bardziej groźnych dla przeciętnego konsumenta i mniej niebezpiecznych. – Działała z nami taka starsza pani, do rany przyłóż. Sprawiała wrażenie fajtłapowatej, nie bardzo rozumiała, o co chodzi w programach. A miała najlepsze wyniki. Ludzie jej wierzyli, widzieli w niej siebie. Tych, którzy szukali dobrej lokaty, a nie pieniędzy na zagraniczne podróże, zjednywała sobie w pięć minut – opowiada nam Mateusz. Profesor Piotr Masiukiewicz z SGH, autor książki "Piramidy finansowe", wskazuje, że często to właśnie osoby starsze są najłatwiejsze do skaptowania. A im rzadko imponuje wulgarność i szybkie samochody. – Panie potrafią zainwestować oszczędności całego życia, bo uważają, że „skoro pan był taki miły, to na pewno te 20 proc. da radę wyciągnąć na tej inwestycji dla mnie” – mówi.
Ile można zarobić na byciu naganiaczem? Najlepsi wyciągają nawet kilkadziesiąt tysięcy złotych miesięcznie. Bliżej stu niż dziesięciu. Słabsi, gdy zarobią dwa tysiące w ciągu miesiąca, są zadowoleni. Przy czym – jak przekonuje Bartek Popiel – część naganiaczy zaczyna wierzyć w to, co mówi. I niekiedy inwestuje w piramidy finansowe własne pieniądze. Które najczęściej traci wraz z ich upadkiem.

Świadomi inwestorzy

Naganiacze werbują zwykłych członków. Którzy piramidę finansową mylą z instytucją finansową, zaś Amber Gold kojarzyli z bankiem, bo w reklamach gdańskiego biznesu pojawiało się słowo "lokata". Ale w piramidy finansowe inwestują też osoby, które doskonale zdają sobie sprawę z tego, w co wchodzą. Które są doskonale świadome ryzyka.
Dlaczego to robią? – Dla nieporównywalnie większego zysku. Inwestowanie w programy, które potocznie nazywa się piramidami, można porównać do gry na giełdzie. Tylko dla wprawnego gracza tutaj jest mniej niewiadomych – wyjaśnia nam jeden z aktywnych użytkowników hyipforum.pl. Pod tym adresem znajduje się kopalnia wiedzy o rodzimych piramidach finansowych. Zarejestrowanych na forum jest ponad 17 tys. osób, a liczba postów lada moment przekroczy pół miliona.
W większości to ludzie znacznie lepiej zorientowani w biznesie niż ci, którzy przychodzą na business lunche bądź oglądają filmy Żukiewicza na YT. Próbują inwestować w kruszce, numizmaty, nieruchomości, kryptowaluty. Ponadto użytkownicy wspomagają się wzajemnie przy obstawianiu u bukmacherów, radzą sobie, jak korzystnie wymieniać waluty oraz jak zarabiać na grach przeglądarkowych (w części można zarabiać bitcoiny albo zdobywać różnego rodzaju przedmioty, za które bardziej leniwi gracze potrafią zapłacić realnymi pieniędzmi). Pośród tematów na forum, na których nie brakuje naganiaczy, można wyłuskać informacje pozwalające ocenić wydolność finansową danej piramidy.
– Model jest prosty. Jeśli ktoś obiecuje 10 proc. zwrotu w skali miesiąca, to na pewno tyle nie będzie. Ale 5 proc., które i tak jest kosmiczną wartością przy obecnych stopach procentowych, już całkiem możliwe. Trzeba tylko ocenić, czy system jest wypłacalny, czy też włożone w niego środki przepadną – tłumaczy nasz rozmówca. To kluczowa kwestia. Bo inwestować warto, co oczywiste, wyłącznie w te programy, które wciąż są wypłacalne. Co więcej, aby sensownie zarobić, trzeba się spieszyć, gdyż typowa piramida płaci tym, którzy szybko do niej przystąpili. Innymi słowy: trzeba właściwie ocenić, czy system jest wypłacalny, zanim jeszcze zacznie wypłacać środki. – Bo gdy już zaczyna płacić i wszyscy widzą, że płaci, to jest za późno. Rzuca się wtedy ogrom osób, które wpłacają kasę. W najlepszym razie uda się ją jedynie odzyskać – opowiada nam jeden z inwestorów. Jak ocenić, w który system warto zainwestować, a które lepiej odpuścić? – Intuicja i doświadczenie – słyszymy.
I tak nie ma znaczenia, czy biznes jest zarejestrowany w okazałym budynku, czy w przyczepie kempingowej na amerykańskiej prowincji. Nie przekłada się to na wypłacalność. – Co najwyżej twórcę biznesu zarejestrowanego w kraju łatwiej ścigać w razie utraty środków. Ale żaden świadomy inwestor nikogo nie będzie ścigał. Robią to co najwyżej ci, którzy naprawdę uwierzyli, że powierzają pieniądze instytucji finansowej – opowiada nam rozmówca. Żadnego znaczenia nie ma również rodzaj biznesu, który planuje robić twórca piramidy. – Przecież ten, który obiecuje inwestować w złoto, tego nie robi. Ten, co rzekomo buduje jachty pod wynajem, nic nie buduje. Wszyscy jedynie obracają wpłaconą przez ludzi kasą – słyszymy.
To, na co warto zwrócić uwagę, to sposób obracania pieniędzmi przez twórcę piramidy. Im mniej wydaje na reklamę – tym lepiej. Czym mniej kupuje aut dla siebie i najaktywniejszych naganiaczy – tym lepiej. – Inwestor zarobi wtedy, gdy piramida się rozwija, ale ma małe koszty własne. Jeśli ktoś się szybko zapisał, to dostaje dość dużo – wyjaśnia jeden z inwestorów. I dodaje, że dlatego warto lokować środki w tych systemach, które są aktywne w internecie, mają ładne strony www, aktywnie działają na Facebooku. – Bo to tanie środki, a na pewno znacznie tańsze niż urządzanie spotkań w hotelach. Jeśli tylko znajdują się jelenie, więcej zostaje do podziału – opowiada.
Ile taki inwestor może zarobić? – Wyszukiwanie nowych programów wymaga mnóstwa szperania po sieci, tu nie ma mowy o podejmowaniu normalnej pracy zarobkowej – informuje nas jeden z rozmówców. – A to dlatego, że programy są niestabilne. Gdy tylko zaczynają się najdrobniejsze opóźnienia w wypłatach, to znak, że trzeba przerzucić pieniądze gdzieś indziej. Należy więc nieustannie śledzić wszelkie możliwe internetowe fora, by dostrzec pierwsze sygnały tego, że zaczyna się źle dziać. Inaczej pieniądze przepadną – wyjaśnia. Ale nie chce powiedzieć, ile jest w stanie wyciągnąć. Zapewnia jednak, że nie podejmuje dzięki temu etatowej pracy nie dlatego, że nie mógłby jej znaleźć, lecz dlatego, że to mu się nie opłaca. – Jestem półinformatykiem, przerwałem studia po trzecim roku – odpowiada na pytanie o wykształcenie.
Inny z naszych rozmówców nie ma oporu, by mówić o pieniądzach. Twierdzi, że nie da się powiedzieć, ile zarabia miesięcznie, gdyż zdarzają się bardzo różne miesiące. A pieniądze z systemu do systemu należy przenosić co najmniej raz na kwartał. Niekiedy zaś okazuje się, że reakcja była spóźniona i środki przepadają.
Uśredniając, miesięcznie wyciągam ok. 1000 złotych, ale to dlatego, że działam jednocześnie w trzech systemach. Gdybym miał kapitał na jeden, wyciągałbym mniej – twierdzi. Przy czym, jak zaznacza, pracuje na etacie i zarabianie na piramidach traktuje jako okazję do dodatkowego zarobku. – Gdy forex zyskiwał u nas popularność, trochę grałem. Nawet dobrze mi szło, ale do czasu. W ciągu trzech dni straciłem 10 tys. zł. I tak się skończyła moja przygoda – opowiada. Zaznacza, że jeśli ktoś chce spróbować swych sił w inwestowaniu w piramidy, musi bezwzględnie określić budżet na ten cel. – Nie można traktować tych programów jako bezpiecznej długoletniej inwestycji, a co najważniejsze nie wolno wpłacać pieniędzy, których utrata uniemożliwiłaby życie na obecnym poziomie. Trzeba być głupim, żeby zapożyczać się na inwestycję w piramidę – słyszymy.
Nasz rozmówca kpi również z osób, które bez większego zastanowienia wysyłają twórcom piramidy zdjęcia swoich kart kredytowych oraz dowodów osobistych. – Oszuści mówią, że jest to wymagane w celu weryfikacji tożsamości przed wypłatą środków. Ale przecież taki zestaw dokumentów to gotowy pakiet do zaciągania na kogoś kredytów i robienia zakupów w internecie – tłumaczy.

Szacowanie ryzyka

A jakie ryzyko, poza finansowym, wiąże się z wejściem w piramidowy biznes? W aspekcie prawnym teoretycznie duże. Nic nie stoi na przeszkodzie, by kogoś mającego świadomość, że namawia ludzi do wstąpienia do piramidy finansowej, oskarżyć o oszustwo. Chodzi o art. 286 kodeksu karnego, który stanowi, że kto w celu osiągnięcia korzyści majątkowej doprowadza inną osobę do niekorzystnego rozporządzenia własnym lub cudzym mieniem za pomocą wprowadzenia jej w błąd albo wyzyskania błędu lub niezdolności do należytego pojmowania przedsiębranego działania, podlega karze pozbawienia wolności od 6 miesięcy do lat 8.
Z naszej analizy wynika jednak, że nigdy żaden naganiacz, który sam nie odpowiadał za stworzenie systemu, a jedynie do niego wciągał ludzi, nie został w kraju skazany. Prokuratura oraz instytucje, które powinny walczyć z piramidami, jak choćby Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów, mają problem z unicestwieniem piramid i posadzeniem na ławie oskarżonych mózgów biznesu. O walce z reklamowym ramieniem piramid nawet nie myślą. Ukarana w 2015 r. przez UOKiK piramida musiała zapłacić zaledwie 1372 zł. W większości przypadków powodem pasywności urzędu jest brak zgłoszeń ze strony poszkodowanych. Jak uważa Maciej Maciejewski, tych zgłaszających się zawsze będzie niewielu. Tłumaczy, że większość członków piramidy albo do końca wierzy, że odzyska wpłacone fundusze, albo boi się odpowiedzialności karnej za wciągnięcie znajomych do oszustwa. Ludzie obawiają się też fiskusa. Bo jak wytłumaczyć skarbówce nieopodatkowane przychody z piramidy finansowej?
Nie znam inwestora, który w jakikolwiek sposób rozliczałby się z fiskusem z kwot zainwestowanych i pobranych z piramid. Gdyby aparat skarbowy chciał, to w chwilę rozniósłby w pył cały ten biznes. Wystarczyłoby, że wziąłby się za naganiaczy i inwestorów z hyipforum.pl – twierdzi jeden z naszych rozmówców, z którym się skontaktowaliśmy za pośrednictwem tegoż forum.
Profesor Piotr Masiukiewicz z SGH apeluje o to, by instytucje państwowe chociaż zaczęły prowadzić rzetelną edukację ekonomiczną społeczeństwa. Tak, by ludzie dowiedzieli się, że przed każdą inwestycją należy sprawdzić firmę, której chcemy powierzyć pieniądze, a zwrot z inwestycji rzędu 10 proc. w skali miesiąca jest podejrzany. Z kolei prof. Marek Belka, były premier i szef Narodowego Banku Polskiego, obecnie członek rady dyrektorów w Echo Polska Properties, twierdzi, że edukacja społeczeństwa niewiele da. – Zawsze znajdą się chciwi i głupi – twierdzi. – Problem jest z Urzędem Ochrony Konkurencji i Konsumentów, którego mandat powinien zostać zmodyfikowany. Ta instytucja nadal tkwi w czasach, w których trzeba było chronić konkurencję, a nie konsumenta – dodaje prof. Belka.