Kantory działające w internecie obracają grubymi milionami bez nadzoru ze strony instytucji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo finansowe w naszym kraju: NBP i Komisji Nadzoru Finansowego. – A przecież ryzyko takich transakcji jest bardzo wysokie – mówi Paweł Majtkowski z Expandera. Aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby któryś z kantorów internetowych zbankrutował.
Wymiana walut w sieci to coraz większa część rynku finansowego. Biznes ruszył pełną parą kilka miesięcy temu, kiedy Sejm zniósł opłaty za spłacanie kredytów walutowych bezpośrednio w banku. Najłatwiej wymieniać pieniądze i spłacać raty w internecie, bo wtedy franki lub euro od razu trafiają na rachunek. Do tego w sieci jest taniej, i to zarówno w porównaniu z tradycyjnymi kantorami, jak i kursami w bankach – różnice mogą przekraczać nawet 10 gr. A to oznacza spore oszczędności na miesięcznych ratach hipotecznych. Nic dziwnego, że obroty największych internetowych kantorów sięgają nawet kilku milionów złotych dziennie.
Kłopot w tym, że nad bezpieczeństwem gigantycznych transferów w sieci nie czuwa nikt. Tradycyjne kantory podlegają nadzorowi NBP i to on teoretycznie powinien mieć pod swoją opieką także ich ramię internetowe. Nic z tego. NBP twierdzi, że nadzór nad kantorami w sieci nie należy do jego kompetencji. I odsyła do wchodzącej dzisiaj w życie ustawy o usługach płatniczych.
Co na to KNF? – Ustawa wprowadza nadzór nad instytucjami płatniczymi i biurami usług płatniczych, a nadzór nad kantorami to obowiązek NBP – mówi Katarzyna Mazurkiewicz z biura prasowego Komisji Nadzoru Finansowego.
Reklama

Trwa ładowanie wpisu

Reklama



Wygląda na to, że powołanie się na ustawę niewiele daje, bo... nie ma w niej nic o kantorach w sieci. – W tym przypadku podmiot świadczący usługę wymiany walut nie wykonuje usługi płatniczej i ta działalność nie podlega reżimowi ustawy o usługach płatniczych – tłumaczą przedstawiciele Ministerstwa Finansów.
Dopóki nie wydarzy się jakieś nieszczęście, nie ma co rozdzierać szat. Na razie z biznesu w internecie zadowoleni są zarówno kredytobiorcy (kupują taniej, a do tego nie muszą chodzić do banku, by zapłacić ratę), jak i właściciele kantorów, którzy koszą spore zyski na różnicy między kursem sprzedaży waluty a jej kupna. A ponieważ nie ponoszą żadnych dodatkowych kosztów na wynajmowanie lokalu czy opłacanie pracowników, działalność wirtualna bardziej im się opłaca niż tradycyjna.
Eksperci przyznają jednak, że ten biznes – choć wygląda atrakcyjnie – jest niepewny. Paweł Majtkowski porównuje kantory w sieci do punktów kasowych, które pośredniczyły w opłacaniu rachunków za prąd czy gaz. – Dopiero kiedy kilka z nich upadło, a klienci zostali z długami w gazowniach czy w wodociągach, zaczęto dyskutować o nadzorze nad tym rynkiem – mówi Majtkowski.
Teraz problem może być o wiele większy, bo klienci wirtualnych kantorów mają do spłacenia wyższe rachunki niż za prąd czy telefon.