Wczoraj pisaliśmy o tym, jak Ministerstwo Finansów, walcząc o wzmocnienie złotego, naraża go na ataki spekulacyjne oraz rozchwianie kursu. Okazuje się jednak, że to nie wszystko.
Wymiana walut na rynku utrudnia m.in. NBP zarządzanie tzw. nadpłynnością, czyli wysysanie pieniędzy z rynku, co jest jednym z podstawowych działań banku centralnego. Zbyt dużo pieniędzy w obiegu może prowadzić do wzrostu akcji kredytowej, co przekłada się na wyższą inflację. – Resort finansów, sprzedając waluty na rynku za pośrednictwem BGK, też zabiera z rynku złotego, a więc przyczynia się do zmniejszania narastania nadpłynności. Tyle że nie powstrzymuje samego procesu – mówi prof. Dariusz Filar, były członek RPP, członek Rady Gospodarczej przy premierze. Zmniejszanie nadpłynności jest tylko chwilowe, bo ministerstwo zaraz wydaje pozyskane złote na inwestycje współfinansowane z UE, a więc wypuszcza je na rynek. – Gdyby środki te były wymieniane w NBP, to bank trzymałby je na rezerwach walutowych, czyli ściągnął z rynku – wyjaśnia prof. Marian Noga, były członek RPP. W takiej sytuacji MF wymieniałoby waluty w NBP po kursie średnim banku, czyli niższym niż rynkowy.
– W tej sytuacji, kiedy resort finansów wymienia pieniądze na rynku, NBP pozostaje tylko jeden pewny instrument zmniejszania nadpłynności, tj. emisja bonów skarbowych – podkreśla Dariusz Filar. Co tydzień bank centralny ściąga w ten sposób od instytucji finansowych nawet do 80 mld zł.
– Dlatego sprzedaż walut przez MF na rynku powoduje, że działania RPP zmierzające do szybkiego zbicia inflacji są mocno osłabione – uważa jeden z doradców prezesa NBP. Do tego RPP zależy na mocnym kursie złotego w całym roku, bo to zmniejsza inflację zasysaną z zewnątrz, a widoczną we wzroście cen produktów importowanych. A rząd chce mieć relatywnie słabego złotego w ciągu roku, by jak najkorzystniej wymieniać waluty i mieć więcej pieniędzy na inwestycje – dodaje.
Reklama
Interesy resortu finansów i banku centralnego zmieniają się diametralnie na koniec roku. W ostatnich dniach rząd chce mieć jak najmocniejszy kurs, bo wówczas zapada znaczna część obligacji oraz wyliczana jest wysokość długu do PKB (a ponad 30 proc. długu jest denominowana w walutach). Dlatego eksperci są przekonani, że to wówczas MF rzuci na rynek najwięcej euro. – Na koniec roku NBP sporządza bilans i wtedy po kursie z dnia przeliczane są waluty, którymi zarządza. A różnice kursowe historycznie stanowią jedną z najbardziej znaczących pozycji w zysku banku centralnego. Dlatego w jego interesie jest, aby na koniec roku złoty był jak najsłabszy – przekonuje prof. Marian Noga. – I to jest to, co się powszechnie nazywa konfliktem interesów dwóch stron Świętokrzyskiej – kwituje. Teraz dodatkowo podsycanym decyzją MF o sprzedaży euro.
Reklama