Nazwijmy rzecz po imieniu – nastroje w otwartych funduszach emerytalnych są złe. Bardzo złe. Trudno jednak o optymizm przy tak słabych wynikach: od czasu zamknięcia ostatniego okienka transferowego (czyli od lipca 2014 r.) do 12 lutego 2016 r. przyniosły one uczestnikom straty – wartość ich jednostek spadła średnio o 7,1 proc. A to nie stanowi zachęty dla tych, którzy myśleli o powrocie do OFE. Albo o związaniu się z nimi po raz pierwszy.
Fundusze tłumaczą, że mają za sobą trudny okres, bo większość ich aktywów to akcje notowane w kraju. A GPW nie radziła sobie w tym czasie najlepiej – WIG spadł o 12 proc., a WIG20 o 24 proc.
Na niekorzyść OFE działa także to, że ich stopa zwrotu wypada blado na tle ZUS-owskiej waloryzacji składek. Trudno tu co prawda o bezpośrednie porównanie, niemniej jest pewne, że w przypadku zakładu będzie ona dodatnia. Bo podstawą jej wyliczania jest nominalny wzrost PKB z ostatnich lat. A dodatkowym bezpiecznikiem ustawowy zapis o braku waloryzacji ujemnej.
OFE przekonują, że niepełne dwa lata to za mało, by wyciągać wnioski o opłacalności uczestnictwa w funduszach. Po pierwsze, wartość jednostek spadła, ale i tak wynik był lepszy niż całego rynku akcji. Po drugie, na wyniki nie można patrzeć w krótkim terminie. – Decyzje dotyczące oszczędzania na emeryturę należy podejmować, biorąc pod uwagę możliwe zyski w dłuższej perspektywie. Stopa zwrotu Nordea OFE za ostatnie 15 lat wynosi 161 proc., czyli średnio 6,6 proc. rocznie – wylicza Paweł Wilkowiecki z Nordea PTE.
Reklama
Innym problemem może się okazać malejąca świadomość Polaków co do możliwości odkładania na emeryturę poza ZUS. W 2015 r. na przystąpienie do OFE zdecydowało się zaledwie 550 osób. W tym czasie liczba zgłoszonych po raz pierwszy do ubezpieczeń społecznych przekroczyła 600 tys.
Reklama

CZYTAJ WIĘCEJ NA TEN TEMAT W ELEKTRONICZNYM WYDANIU "DZIENNIKA GAZETY PRAWNEJ" >>>